Strona główna » Tyran De Lattibeaudiere: Zespołowość wygrywa z talentem, niczym King z Legią
PLK

Tyran De Lattibeaudiere: Zespołowość wygrywa z talentem, niczym King z Legią

2 komentarze
– Lekkoatletyka jest dla Jamajczyków wszystkim. Dorastającym dzieciakom sprawdza się na ulicach szybkość, mityngi są oglądane niczym mecze piłkarskie w europejskich miastach. Doping i emocje w ich trakcie są szalone – mówi Tyran De Lattibeaudiere, być może najlepszy silny skrzydłowy PLK początku sezonu, wracając też myślami do ostatniego playoff, gdy reprezentował barwy Legii.

Aleksandra Samborska: O tym, że rośniecie jako drużyna świadczą Wasze imponujące zwycięstwa w starciach z topowymi rywalami, celującymi w złoty medal . Ostatnio pokonaliście mistrza i wicemistrza Polski. Start Lublin wystartował już na dobre?

Tyran de Lattibeaudiere: Można tak powiedzieć, choć jako drużyna jesteśmy cały czas jesteśmy w budowie, wciąż się zgrywamy. Teraz złapaliśmy dobry moment. Mam nadzieję, że z ostatnich zwycięstw zrodzi się coś dobrego i długofalowego. 

Jesteśmy ekipą ataku, bo po tej stronie boiska mamy mnóstwo talentu. Ale i w defensywie, pilnując swojego pełnego zaangażowania, też będziemy z czasem wyglądać coraz lepiej.

Byłeś pierwszym obcokrajowcem, z którym przed tym sezonem kontrakt podpisał Start. Do Polski po raz pierwszy trafiałeś w poprzednim sezonie, jako dodatkowe wzmocnienie w newralgicznej części rozgrywek Legii. W Lublinie powierzono ci rolę lidera? 

Drużyna została zbudowana w oparciu o kilku chłopaków, którzy lubią i potrafią rywalizować, więc jednego lidera nie mamy. To co pomogło nam wyrwać ostatnie zwycięstwa to fakt, że wielu z nas mogło brać ciężar gry na swoje plecy. W ostatecznym rozrachunku liczą się sukcesy drużyny. Nie jesteśmy jeszcze drużyną, którą możemy być, ale po ciężkim początku sezonu zmierzamy we właściwym kierunku. 

Ostatnio mecze wygrywał nasz talent, ale gdy terminarz pędzi – musisz stać się zespołem w pełnym tego słowa znaczeniu, z jasno określonymi rolami. Tak jak Szczecin w ubiegłym sezonie był lepszą drużyną od Legii, choć – moim zdaniem – to w warszawskim zespole, którego barwy wtedy reprezentowałem, było więcej talentu. 

Zespołowość w koszykówce zawsze wygrywa z talentem. W Starcie zaczynamy się się spajać, sezon się rozkręca, a my notujemy zwycięstwa. To zawsze bardzo dobrze wpływa na morale i ogólne samopoczucie wszystkich graczy. 

Twoja gra dla zespołu to dużo akcji na piłce przodem do kosza. Właśnie w takiej grze jako gracz z pozycji 4 czujesz się najlepiej? Czy ostatecznie Startowi nie zabraknie siły rażenia i mobilności, które zazwyczaj najlepiej charakteryzują współczesnych silnych skrzydłowych?

Kiedy gramy z Ousmane – to on oddaje i trafia sporo trójek, więc pomagam robić dla niego miejsce. Jestem zespołowym graczem, który dostosowuje swoją grę do kolegów z zespołu. Dlatego też w tym sezonie gram więcej do kosza. Adaptuję się do centra, którego mamy.

Kiedy już pojawiasz się na obwodzie – wciąż chyba w tym sezonie szukasz skuteczności… Z 18 trójek trafiłeś dotychczas tylko 3. Będziesz pracował nad poprawą tej statystyki?

To zawsze była moja mocna strona, ale z uwagi na wspólną grę z Ousmane w tym sezonie i szereg innych strzelców, których mamy w zespole – koszykarzy, którzy naprawdę potrafią przymierzyć z dystansu i trafiać seriami – mój celownik się trochę rozregulował. Jestem teraz chyba ostatnią opcją, jeżeli chodzi o trójki w zespole. Ale mój procent skuteczności niebawem poszybuje w górę! 

Po końcówce poprzedniego sezonu w Legii i nowym otwarciu w Lublinie masz już zapewne pełną wizję naszej ligi, rozgrywek trochę jakby skrojonych na miarę silnych gości pod koszem. Jak to polskie doświadczenie wypada na tle innych miejsc z twojego sportowego CV? 

Sezon 2023/2024 spędziłem aż w czterech różnych miejscach – zacząłem w Izraelu, skąd – z uwagi na wojnę – wyjechałem do Francji. Tam w ramach zastępstwa za kontuzjowanego gracza podpisałem krótką umowę w rywalizującej w BCL ekipie Le Mans. Gdy kolega z drużyny wrócił po kontuzji, poleciałem na Tajwan, gdzie podpisałem 3-miesięczny kontrakt, by finalnie wylądować w Legii. Warszawa okazała się być jednym z najlepszych miejsc, w jakich kiedykolwiek mieszkałem i grałem. Sama organizacja wewnątrz klubu była na 6.  

Po tamtych podróżach, przed tym sezonem, zależało mi, żeby złapać trochę stabilizacji, związać się z jednym miejscem, gdzie projekt i założenia są konkretne. Grałem w mocniejszych ligach, ale poziom w Polsce jest wystarczająco wysoki, by czerpać z tych rozgrywek dużo radości. 

Dorobek masz już naprawdę pokaźny, choć z uwagi na twoje korzenie, wybór dyscypliny był chyba dość oryginalnym pomysłem…

Urodziłem się w Kingston na Jamajce, a do Stanów Zjednoczonych wyjechałem po liceum, kiedy otrzymałem uniwersyteckie stypendium koszykarskie. W basket zacząłem grać w wieku 17 lat z dość prozaicznego powodu – nie byłem wystarczająco dobrym lekkoatletą ani piłkarzem. 

Lekkoatletyka jest dla Jamajczyków wszystkim. Dorastającym dzieciakom sprawdza się na ulicach szybkość, mityngi lekkoatletyczne są odbierane niczym mecze piłkarskie w europejskich miastach. Doping i emocje w ich trakcie są szalone. Jak dobrze wypadniesz – jesteś na ustach wszystkich. Jak pójdzie ci źle – Jamajczycy dadzą ci to do zrozumienia bardzo dosłownie. Wszystkich ta lekkoatletyczna pasja nakręca.   

Krótkie dystanse to jedno, ale Jamajka to też słynne na cały świat elementy kultury…

Tak, reggae i dancehall to nasze brzmienia, a ruch rastafari cały czas odgrywa w naszych życiach dużą rolę. Sam nie identyfikuję się z żadnym konkretnym wyznaniem, ale moja mama jest rastafarianką, żyje w jedności z naturą i w zgodzie z wolą Jah. Życie rasta to harmonia i pokój, wegetarianizm opierający się na owocach i warzywach. Sam mam podobną dietę. Wprawdzie jem mięso, ale z diety wykluczyłem węglowodany.  

Moim pierwszym językiem jest patois. To w patwa rozmawiamy w domu. To kreolska mieszanka na bazie irlandzkiego angielskiego. Ten właściwy angielski jest wykładowym językiem w szkołach, zacząłem się go uczyć dopiero w podstawówce. Język pędzi jak sprinterzy i zmienia się jak koszykówka (śmiech). Slang jest szalony, za każdym razem, kiedy wracam na Jamajkę, zdążyły już powstać jakieś nowe słowa i zwroty, które muszę przyswoić, bo wszyscy dookoła już ich używają. 

Kibice w Lublinie do Kingston nie będą chcieli cię puścić możliwie jak najdłużej. Żeby spełnić ich i swoje marzenia o grze w playoff, musicie wygrywać kolejne spotkania. W tym na pewno to czwartkowe z osłabionymi Dzikami.

Jest zdecydowanie zbyt wcześnie na deklaracje o playoff, póki co nasz rozgrywający Manu Lecomte musi wrócić do pełni sił. Gramy teraz z dobrą energią i czekamy aż do nas wróci, bo – co ciekawe – zwycięstwa zaczęły przychodzić pod jego nieobecność. Złapaliśmy pewność siebie, do której trzeba będzie wkomponować jego atuty. 

Każdy jeden zawodnik może mocno wpłynąć na dynamikę zespołu, co zresztą widać będzie w czwartek w szeregach Dzików bez Nicka McGlynna. Jeśli nie zagra też ich pierwszy rozgrywający – będziemy musieli defensywą odpowiedzieć na trochę inny styl rozprowadzania piłki.W meczu z Zastalem nie do końca wywiązaliśmy się z założenia trenera, które miało polegać na zastopowaniu rollującego centra, to on rzucił nam w pierwszej połowie kilkanaście punktów. Musimy się poprawić. 

Kibice lubią wygrane, kochają zwycięzców. Widzimy, że na trybunach naszej hali zasiada coraz więcej osób. Jeśli podtrzymamy zwycięską serię, wszyscy będziemy się cieszyć coraz lepszą atmosferą podczas meczów w Lublinie. To pomoże nam w realizacji ambicji i celów, więc nie ma wyjścia – musimy w czwartek zrobić wszystko, by wygrać po raz piąty z rzędu.   

Rozmawiała Aleksandra Samborska, @aemgie 

2 komentarze

Koneser Szymborskiej 20 grudnia 2024 - 00:20 - 00:20

No i bęcki od Dzików.
Ale facet ma niesamowite imię i nazwisko.

Odpowiedz
Paweł 20 grudnia 2024 - 13:02 - 13:02

Tak, zespołowośc Dzików wygrała tak jak mówił Tyran.

Odpowiedz

Napisz komentarz

Najnowsze wpisy

@2022 – Strona wykonana przez  HashMagnet