Nic nie ujmując, walczącemu przez cały mecz, zespołowi ze Stargardu, Legia zrobiła bardzo wiele, aby ten mecz przegrać. Gospodarze trafili zaledwie 9 z 22 rzutów wolnych (40%), a w końcówce za każdym razem oddawali piłkę w ręce Raya McCalluma, który podejmował dramatycznie złe decyzje wbiegając w tłum i tracąc piłkę.
Spójnia, podbudowana dość szczęśliwym zwycięstwem nad Astorią, od początku przeważała, wykorzystując bardzo słabą dyspozycję Legii. Zespół Sebastiana Machowskiego wreszcie zaczął przełamywać się w rzutach z dystansu – trafił łącznie 8 trójek, z czego 3/5 miał Karol Gruszecki. Goście wygrali pierwszą kwartę 18:15, a do przerwy prowadzili 40:34.
Legia grała bez Travisa Leslie (problemy z mięśniem), ale nic nie usprawiedliwia jej braku koncentracji. Sfrustrowany trener Wojciech Kamiński szukał powodzenia w nietypowych ustawieniach – zdarzyło mu się nawet wysłać na boisko czterech Polaków (pod koszem zestaw Wyka – Sadowski) uzupełnionych Janisem Berzinsem.
Ekipa z Warszawy dogoniła Spójnię i kilka razy wychodziła na niewielkie prowadzenie. Przede wszystkim dzięki świetnie grającemu Rayowi McCallumowi. Amerykanin przez sporą część meczu grał wreszcie na miarę oczekiwań, zanotował 19 punktów i 7 asyst, trafił 4/6 z dystansu. Sęk w tym, że totalnie zawalił końcówkę, notując dwie straty w dwóch najważniejszych posiadaniach meczu.
Graczom Spójni drżały trochę ręce przy wykonywaniu wolnych w końcówce, ale Brenk i Gruszecki zdołali dorzucić po punkciku, a Legii zabrakło już czasu na odpowiedź. Goście, poza walką, nie pokazali w Warszawie wielkiej koszykówki, ale potrafili skorzystać z okazji i zaczynają sezon od bilansu 1-2. Legia po tej grubej wpadce ma zaledwie 1-2.
Pełne statystyki z meczu TUTAJ >>