Marek Popiołek, czyli zdobywca Pucharu Polski z 2024 roku, w ostatnim sezonie trener Śląska II Wrocław, a poza tym trener reprezentacji Polski B, która latem wystąpi na Uniwersjadzie jest naszym stałym ekspertem podczas playoff Orlen Basket Ligi 2025.
Michał Tomasik: Jedna z całkiem prominentnych osób ze środowiska koszykarskiego zaproponowała mi w po pierwszych czterech meczach playoff zakład, przekonując, że mistrzostwo Polski padnie łupem Legii. Żeby była jasność – nie był to ani prezes warszawskiej drużyny Jarosław Jankowski, ani żadna z osób sympatyzujących ze stołecznym klubem. Znam wynik pierwszego meczu z Górnikiem, wierzę Ojarsowi Silinsowi, że moc defensywy jego drużyny jest ogromna jak rozpiętość ramion OJ Onu, ale i tak – zakład przyjąłem. Komentowałeś pierwszy mecz serii Legia – Górnik. Mam powody do obaw?
Legia na pewno potwierdziła w tym meczu, że jej 8-2 z końcówki sezonu zasadniczego nie było dziełem przypadku. Z perspektywy czasu jako wypadek przy pracy należy raczej traktować tę porażkę we własnej hali z GTK. Może to właśnie pierwsza połowa tamtego meczu była punktem zwrotnym dla Legii w tym sezonie? Górnik nieprzypadkowo w połowie środowego meczu miał skuteczność z gry na poziomie nieznacznie przekraczającym 20 procent. Legia broniła naprawdę mocno, a to co robił w defensywie EJ Onu… Nieczęsto widzisz na boisku koszykarza, który wychodzi i w trakcie 7 minut daje cztery bloki. Łącznie zakończył występ z sześcioma, a grał tylko kwadrans.
Jeden z tych bloków szczególnie mocno świadczył o możliwościach samego Onu i defensywy Legii z nim w składzie.
Który?
Ten na Aleksandrze Wiśniewskim, gdy koszykarz Górnika chciał oddać rzut za 3. Środkowy o parametrach fizycznych Onu będący w stanie wykonywać tego typu pracę w defensywie na obwodzie to dla trenera zawsze skarb. Pozwala na używanie wielu pomysłów w konstruowaniu defensywy.
Czyli co – mam się obawiać o losy swojego zakładu? Sam przed playoff wymieniałeś Legię na trzecim miejscu na swojej liście kandydatów do mistrzostwa – gdzieś między Treflem a Kingiem. Po tym co zobaczyłeś w pierwszych meczach przenosisz ją wyżej?
Nie, póki co niczego nie zmieniam. Po pierwsze – to były dopiero pierwsze mecze, za szybko na wyciąganie poważniejszych wniosków. Po drugie – Anwil też w swoim pierwszym meczu wyglądał dobrze i jeśli dojdzie do jego półfinałowego starcia z Legię będzie dla mnie faworytem.
Gdy Onu był w połowie sezonu sprowadzany do Legii uchodził za potencjalną odpowiedź Legii na Nicka Ongendę. Słusznie miałem wrażenie, że ten drugi gracz w dużo większym stopniu niżby wskazywały to na jego końcowe statystyki przyczynił się do pewnej wygranej Anwilu z Twardymi Piernikami?
Na pewno. On podobnie jak Onu spędził na boisku tylko 15 minut, zaliczył o dwa bloki mniej od środkowego Legii, ale za to swoją energią, entuzjazmem i postawą w obronie w trzeciej kwarcie bardzo pomógł Anwilowi złamać opór rywala. Defensywa w playoff jest szalenie ważna! Ongenda i Onu rozdali w trakcie 30 minut na boisku 10 bloków, ale i tak to nie do nich należał ten najważniejszy…
Do meczu z Lublina za chwilę przejdziemy, ale zostańmy jeszcze na chwilę przy Anwilu. W pierwszym meczu Kamil Łączyński i Luke Nelson podzielili 40 minut na pozycji nr 1 między sobą, niemal po równo. Myślisz, że właśnie tak na pozycji rozgrywającego będzie wyglądała rotacja Selcuka Ernaka w playoff?
Niekoniecznie. Właściwie nawet trochę zdziwiłbym się, gdyby wyzwania kolejnych meczów nie spowodowały, że trener Anwilu będzie korzystał także z obu zawodników jednocześnie. Nie zapominajmy jednak też, że lider PLK ma na obwodzie jeszcze inne atuty. Świetnie w całym pierwszym meczu zaprezentował się Michał Michalak, nie zawiedli także Justin Turner i Ryan Taylor. To nie jest dobra informacja dla Twardych Pierników – Anwil jest naprawdę… twardy.
Wracając jeszcze na chwilę do Łączyńskiego i Nelsona. Zespół zdecydowanie lepiej wyglądał z polskim rozgrywającym – w trakcie jego 20 minut wypracował nad rywalami 16 z 17 punktów przewagi. Brytyjczyk wracał do gry po prawie trzytygodniowej przerwie. Kibice Anwilu powinni się o niego martwić?
Nie. Nelson spudłował kilka rzutów, ale poza tym prezentował się naprawdę dobrze. Nie było widać było po nim oznak przerwy. Nic nie wskazuje póki co na to, by to jego postawa miała okazać się problemem Anwilu.
Przejdźmy do najważniejszego bloku pierwszej serii spotkań – Tyran De Lattibeaudiere nie grał w czwartek aż do tego momentu dobrze, Czarni częściej trafili trójki, wygrali walkę o zbiórki i asysty, a i tak w Lublinie polegli. Dlaczego?
Żadnej Ameryki tu nie odkryję, mecz był na styku do końca, a zadecydowały akcje indywidualne – przede wszystkim Tevina Browna i De Lattibeaudiere. Jasne, Loren Jackson też trafił dwie ważne trójki chwilę wcześniej, ale w tak ekscytujących meczach playoff jak ten czasami musisz to jeszcze zrobić na sam koniec jeszcze po raz trzeci, jeśli chcesz wygrać.
Start grał w czwartej kwarcie już bez Emmanuela Lecomte’a. Czy zespół Wojciecha Kamińskiego pozostałby w grze o półfinał, gdyby najczarniejsze prognozy się sprawdziły i Belg nie był w stanie pomóc swojej drużynie w dalszej części serii?
Na pewno nie byłaby to dobra informacja dla Startu, bo rotacja tej drużyny jest nieprzesadnie szeroka, ale spokojnie – znam trenera Kamińskiego dobrze. Byłem jego asystentem i wiem, że nie brakuje mu ani pomysłów, ani odwagi do ich wdrażania. Michał Krasuski, który nagle akurat w środę w pierwszy meczu playoff nagle po raz pierwszy w sezonie gra ponad 20 minut jest tego świetnym przykładem.
Gdyby Lecomte nie mógł zagrać, pewnie zwiększyłaby się rola Bartłomieja Pelczara. Trener Startu już w tym sezonie kilka razy udowodniał, że także z tego koszykarza potrafi wydobyć najlepsze cechy potrzebne drużynie. Chwalił go kilka razy. Nie skreślałbym Startu. Bez względu na stan zdrowia Lecomte’a, lublinianie pozostają dla mnie lekkim faworytem serii z Czarnymi.
OK, przenieśmy się tam, gdzie jest najgoręcej – do Sopotu. Ale nie rozmawiajmy już o Jakubie Schenku i historiach mniej związanych ze sportem. Czy sztab trenerski Anwilu, oglądając pierwszy mecz swoich potencjalnie – obok Legii – najgroźniejszych rywali w playoff zyskał jakieś nowe powody do obaw?
Niekoniecznie, choć na pewno musiał zwrócić uwagę na jedno – Nick Johnon potwierdził, że jest graczem na duże momenty, nie tylko tym ostatnim rzutem. Tak naprawdę poziom sportowy meczu Trefl – King nie był jednak łatwy do oceny. Nie tylko ze względu na emocje mu towarzyszące, ale także czas trwania – przecież to było ponad 2 godziny, dynamika meczów takiego typu jest specyficzna. 14 rzutów wolnych Geoffreya Groselle’a w kolejnym meczu też się nie spodziewam.
Nie? Po tym co widzieliśmy w środę spodziewałbym się raczej kompletu pięciu fauli Macieja Żmudzkiego i 20 prób Groselle’a z linii w meczu numer 2…
Nie sądzę, by do tego doszło. Prędzej Żan Tabak posadzi Groselle na ławce i pośle do boju w większym wymiarze Mikołaja Witlińskiego. Jeśli chodzi o rotację Trefla najbardziej zastanawia mnie jednak inna rzecz.
Jaka?
Czy i jak długo zagra Jarosław Zyskowski! Mówisz, żebyśmy już nie rozmawiali o Jakubie Schenku. Jasne, zostawmy już sprawę zawieszenia, powiedziano i napisano o niej wszystko. Nie możemy jednak zapomnieć, że Trefl w meczu numer 2 musi zastąpić tych ok. 25-30 minut, które zwykle spędza na boisku Schenk. Kim? Nie zdziwię się, jeśli to właśnie w tym meczu Jarosław Zyskowski wróci do gry. I nie zdziwię się, jeśli – po raz kolejny w karierze – nie zawiedzie Żana Tabaka!
Czekam z niecierpliwością. Na wszystkie mecze nr 2!