Aleksandra Samborska: Dokonaliście czegoś, co wydawałoby się przed sezonem czy nawet pod koneic pierwszej połowie sobotniego meczu z Dzikami niemożliwe – awansowaliście do playoff. Jak zwycięskie mecze play-in w wykonaniu Twardych Pierników wyglądały z twojej perspektywy?
Viktor Gaddefors: Przede wszystkim – nasza obrona w obu meczach reagowała naprawdę solidnie. Jeżeli chodzi o starcie z Dzikami – z takich opałów wychodziliśmy w tym sezonie wielokrotnie, znajdywaliśmy już wyjścia ewakuacyjne z takich sytuacji – żeby kluczowe rzuty znajdywały drogę do kosza trzeba było odblokować swoją energię i zmobilizować obronę.
Co do meczu we Wrocławiu – odrobiliśmy lekcję z wysokiej porażki sprzed kilku tygodni, szybko przejęliśmy kontrolę i absolutnie nie chcieliśmy jej stracić. Na pewno dodatkowym bodźcem było to, jak słabo się zaprezentowaliśmy we Wrocławiu wcześniej. Wysoki poziom ekscytacji i motywacji też dobrze ukierunkowały nasze wejście w mecz.
Na tym etapie sezonu już wiemy, jak łączyć szybkie bieganie z ustawianiem przemyślanych zagrywek. W ataku czujemy się komfortowo. Mamy bardzo dobrych shooterów. Wyzwaniami są na pewno przeciwnicy, którzy narzucają nam bardziej siłową grę, choć na przestrzeni sezonu my również podnieśliśmy rywalom poprzeczkę, jeżeli chodzi o własną fizyczność.
Z czego wynika tak duża liczba możliwości w ofensywie Twardych Pierników?
To olbrzymia zasługa trenera Suboticia, który stworzył tę drużynę i na etapie jej budowy przemyślał każdy jej aspekt – od rozegrania po środek, od początku do końca ławki. Następnie w rozwój drużyny w Toruniu naprawdę włożyliśmy ogrom pracy. Jeśli porównasz Pierniki z początku sezonu i teraz to jesteśmy całkowicie innym teamem. Lepszym. Na boisku poruszamy się w określonych rolach, które wszystkim, bez wyjątku, odpowiadają. Nikt nie forsuje akcji, w których ktoś inny jest obiektywnie lepszy. Nie ma w nas zawiści, zazdrości. Jasne, pojawiały się chwile smutku i frustracji, ale bez obarczania odpowiedzialnością. Komunikacja w szatni jest kluczowa dla wyników. Po dobrych meczach i po tych słabszych – trzymaliśmy się jako drużyna, a ewentualne problemy rozwiązywaliśmy wspólnie.
Dobre drużyny zwycięstwa w starciach z nożem na gardle wyrywają dzięki świetnej postawie swoich najmocniejszych ogniw. We Wrocławiu to ty imponowałeś wachlarzem umiejętności. Gdzie w Szwecji tak dobrze uczą koszykówki?
Nie wiem, na ile to kwestia wyuczonych umiejętności, a na ile naturalnego drygu (śmiech). Moja mama, mój tata, mój brat – wszyscy grali w koszykówkę, więc ja również, od najmłodszych lat – na pozycji numer 4.
To co w sobie kilka lat temu znacznie poprawiłem, to na pewno masa i siła. To procentuje szczególnie w grze blisko kosza. Od większych gości jestem szybszy, a ci słabsi fizycznie natrafiają na moje mięśnie. Do tego dochodzi energia, z którą lubię grać i chęć wkomponowywania tego, co faktycznie potrafię najlepiej, w system całej drużyny.
Umięjętności, energia i chęci przynoszą sukcesy i w Toruniu, i w reprezentacji Szwecji, którą w lutym poprowadziłeś do awansu na pierwsze od 12 lat mistrzostwa Europy. Z innymi Szwedami w PLK tworzycie trzecią najliczniejszą w kontekście rozgrywanych w tym sezonie minut nację. Skąd ten nagły boom?
To konsekwencja 10 ostatnich lat pracy. Rozwijamy się w każdym aspekcie, nie tylko sportowym. Trafiła się generacja utalentowanych graczy. Od 5 lat na mecze reprezentacji do szwedzkich hal na 5 czy 8 tysięcy miejsc przychodzą komplety widzów. Coraz więcej dzieci wybiera koszykówkę, a my pokazujemy coraz wyższy poziom. To wszystko bardzo się ze sobą zazębia.
Do EuroBasketu z udziałem Polski i Szwecji jeszcze kilka miesięcy, a do pierwszego meczu playoff Polskiej Ligi Koszykówki zostały już raptem godziny. Ostatni mecz między Twardymi Piernikami a Anwilem zakończył się waszą minimalną porażką po dogrywce. Pamiętasz go? Co zaważyło na tamtym wyniku?
Pamiętam tamten mecz bardzo wyraźnie! Mieliśmy kilka przestojów w defensywie, na jakie pozwolić sobie nie można, gdy rywal ma taką głębie składu i tyle jakości w grze. Tamto spotkanie dla Anwilu pociągnął Nelson, który wziął na siebie trudne rzuty z odejścia i nakręcił swoją ekipę w momencie, kiedy ona najbardziej tego potrzebowała.
To żadna tajemnica, że Anwil ma ławkę znacznie dłuższą od naszej, co w serii ma zawsze kolosalne znaczenie. Koszykarze z Włocławka mają też dużo więcej doświadczenia z gry na tym poziomie niż nasza drużyna. Nie zmienia to faktu, że naprawdę czuję, że mamy w tym ćwierćfinale szanse. Oba mecze, które ze sobą w tym sezonie zagraliśmy, były w zasadzie na styku. To będą ciężko toczone boje. W starciu z Anwilem też nie jesteśmy skazani na pożarcie! Mocno wierzymy – i sobie, i w siebie.
Czyli awans do fazy playoff nie jest sam w sobie wynikiem satysfakcjonującym drużynę i klub?
Pewnie kiedy patrzysz na to z zewnątrz, to jasne – wywiązaliśmy się z zadania, przecież nie mówiło się o nas jako o drużynie na play czy nawet play-in, podobno raczej wskazywani byliśmy jako „bottom three”. Jasne, cieszymy się i czujemy satysfakcję z wyniku, który już osiągnęliśmy, ale gwarantuję, że nikt z drużyny nie myśli w kategoriach: no to jeszcze trzy mecze i „do widzenia”. Uważam, że naprawdę mamy jeszcze sporo do zaprezentowania i jesteśmy gotowi na całą serię meczów.
To znaczy, że twój pies pumba rasy cane corso będzie musiał jeszcze trochę poczekać na swojego pana?
Mam nadzieję, że do połowy czerwca! Bardzo za nim tęsknię, ale na tym etapie rozłąki jestem w stanie jeszcze trochę poczekać. Moja głowa po zwycięstwie ze Śląskiem we Wrocławiu nie szuka jeszcze relaksu. Jest gotowa do dalszej pracy. Dopiero po jej wykonaniu będę się cieszył ze swoim psim przyjacielem wspólnymi wakacjami.
Rozmawiała Aleksandra Samborska, @aemgie