Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>
Kolejne dziesięciolecia w koszykówce na wózkach poznajemy dzięki rozmowom z przedstawicielami klubów KSN START Warszawa, Start Białystok i AKS OSW Olsztyn.
Charakterni społecznicy
Patrząc od zaledwie roku na środowisko polskiej koszykówki na wózkach, widzę przede wszystkim jedno – osoby związane z tym sportem to postacie mocno zaangażowane w utrzymanie ukochanej dyscypliny na powierzchni sportowej świadomości kibiców. Starają się o sponsorów, zainteresowanie fanów, pozyskanie nowych zawodników i codzienne funkcjonowanie klubu.
Przygotowując ten artykuł miałem wielką przyjemność porozmawiać z panem Krzysztofem Kwapiszewskim z KSN Start Warszawa, który z klubem związał się jako młodziutki zawodnik w 1967 roku, a do dziś dnia nim zarządza. Kolejny telefon wykonałem do pana Ryszarda Rodzika, wieloletniego prezesa białostockiego Startu, który wprowadził w latach 90’ sekcję koszykówki dla lekkoatletów, nudzących się długimi zimami.
W końcu pogadaliśmy z Łukaszem Schabem, organizującym AKS OSW Olsztyn, który przyszedł do zespołu jako student na praktyki, a został osobą odpowiedzialną za dalsze losy klubu.
Lata 60’: Dłonie we krwi
Krzysztof Kwapiszewski urodził się w podwarszawskim Wołominie i dopiero w 1967 roku wrócił z rodzicami do stolicy. Traf chciał, że zamieszkał kilkaset metrów od centrum treningowego miejscowego Startu. Organizacje te, rozsiane po całej Polsce, zajmowały się przede wszystkim rehabilitacją i prowadzeniem zajęć sportowych, przeznaczonych dla osób zatrudnionych w spółdzielniach pracy.
Mając niespełna dwa lata Kwapisz zachorował na chorobę Heinego-Medina, ale jak mówi, zawsze był żywotnym dzieckiem i szukał wszelkiej formy aktywności. Jako nastolatek został najmłodszym zawodnikiem swojej drużyny, składającej się głównie z tak jak on z osób po przebytej chorobie Heinego-Medina oraz z amputantów. Na jeden wózek zdatny do gry przypadało wówczas trzech chętnych, więc swoje w kolejce na parkiet odczekał.

Same wózki były wprawdzie całkowicie finansowane przez rząd, ale nieszczególnie nadawały się do uprawiania zawodowego sportu:
„Ważyły niemal 20 kilogramów, koła były ustawione na wprost, więc jeśli nie zdążyło się zabrać przy kontakcie palców, to kończyło się na krwi i bardzo bolesnych urazach. Człowiek uczył się jak pies Pawłowa, by prędko chować dłonie. Miały też chromowane ciągi, które przy zderzeniach pękały i robiły się ostre niczym żyletki. Po treningu szorowałem je pilnikiem i papierem ściernym, ale niewiele to dawało. Ramy zainstalowane były na krzyżakach, więc tłukło się je młotkiem, by w ogóle dały się rozłożyć. W każdym razie, naszych graczy można było poznać na mieście po pokrwawionych dłoniach.” – wspomina początki swojej przygody ze sportem Kwapiszewski.
Prawdziwym hitem warszawskiego Startu były wózki podarowane przez gości z francuskiej drużyny, którzy przyjechali do Polski na sparing i zostawili w podzięce za mecze kilka pojazdów. Lżejszych, zwrotniejszych, nowoczesnych. Sprzęt ten pozostawał pod specjalnym nadzorem, a jeździć mogli na nim tylko najlepsi koszykarze.
„Były to prawdziwe Mercedesy, szczególnie w porównaniu do naszych wozów drabiniastych” – wyjaśnia Kwapiszewski.
Stopniowo w użycie wchodziły też wózki produkcji niemieckiej (Meyra) i amerykańskiej, ale i tak dominowały polskie „olimpijki”. Jak we wszystkich dziedzinach życia, w koszykówce na wózkach były wówczas pieniądze, ale nie dało się za nie nabyć żadnych sensownych i potrzebnych sprzętów.

Pod prąd
Kiedy 99% osób w Starcie było zatrudnianych przez inwalidzkie spółdzielnie pracy, pan Krzysztof pracował jako technik w dużej państwowej firmie, nie posiadającej stałych powiązań z problematyką osób z niepełnosprawnością. Finansowane przez państwo Starty pozwalały zawodnikom skupić się na rywalizacji sportowej, jeździć na obozy przygotowawcze, próbować sił w różnych sekcjach. Bazę dla sportów zespołowych stanowili lekkoatleci, prowadzeni przez profesjonalnych trenerów. Nad koszykówką na wózkach czuwali uznani zawodnicy z basketu bieganego, reprezentanci Polski, jak Aleksander Ronikier z Legii czy Adam Zdechlikiewicz z AZS-u Kraków.
„Do nas na treningi przychodzili gracze pierwszej drużyny Legii, mieliśmy sporo kontaktów ze sportowcami pełnosprawnymi, na pewno jeżdżenie na wózku nie było w moim środowisku temat wstydliwym. Koszykówka na wózkach była sportem elitarnym. Regulaminowe boisko i sprzęt nie wymagają żadnej adaptacji do uprawiania naszej dyscypliny, a to też pomagało nie zamykać się w swoim wąskim gronie. Nigdy nie czułem się gorszy i stygmatyzowany, charakter mam zacięty, także nieraz dałem w łeb, gdy trzeba było. Kosz premiuje aktywnych.” – mówi Kwapiszewski.
Podobnymi zasadami nasz rozmówca kierował się również jako prezes Startu. Doświadczenie w zarządzaniu ludźmi zbierał między innymi w zakładowych związkach zawodowych, a fundusze pozyskiwał z miasta, Urzędu Wojewódzkiego i Ministerstwa Sportu. Później dołączył do tego grona Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Nie było łatwo, szczególnie gdy zlikwidowane zostały spółdzielnie pracy, a przy koszykówce na wózkach zostali pasjonaci, którzy nie mogli już ze sportu niepełnosprawnych uczynić sposobu na zarobkowanie.
Zimowy Białystok
Początek lat 90’, zimowy aura, bieżnie przysypane śniegiem. Grupa lekkoatletów nudzi się w przerwie od treningów i postanawia założyć drużynę koszykówki na wózkach. Wspiera ich w tym pomyśle Ryszard Rodzik, który rozpisuje projekt do PFRON-u i otrzymuje dwanaście nowych wózków.
„Wtedy grało się systemem turniejowym, jechaliśmy do Wałbrzycha czy Katowic i tam spędzaliśmy cały weekend, zaliczając mecz i rewanż. Podobnie jest dziś w II lidze, finansowo nie bylibyśmy w stanie udźwignąć jeżdżenia po całej Polsce co tydzień w inne miejsce.”
Szczególnie intensywne starcia toczone były z poznańskim oddziałem Startu, gdzie grała większość kadry Polski. Dominacja zespołu z Wielkopolski padła na turnieju rozgrywanym w białostockiej hali sportowej Włókniarz, która dziś już niestety nie istnieje. Pogromcą dotychczasowych liderów okazał się właśnie Start Warszawa, trenowany wówczas przez młodego studenta AWF-u, Bartosza Molika. Dziś przed nazwiskiem pana Molika znajdują się skróty prof. dr hab. i pełni on rolę Rektora stołecznej Akademii Wychowania Fizycznego.
W Białymstoku pomagał również trener Zdechlikiewicz, który przyjeżdżał do miasta w czasie ferii, prowadząc dwa treningi dziennie i przekazując swoją wiedzę miejscowym graczom.
„Środowisko było małe, mocno się wspierało. Moi zawodnicy byli młodymi ludźmi, głodnymi gry. Najeździliśmy się po Polsce zbierając doświadczenie. Najpierw każdy szukał sobie transportu, później udało się kupić profesjonalny bus. Jedno słowo dla tamtych lat? – entuzjazm.” – podkreśla Rodzik.
Jeden z zawodników, Krzysztof Brewczyk, spróbował nawet swoich sił w profesjonalnej koszykówce na wózkach, występował w zawodowym klubie w Hiszpanii. Na obozie w Białymstoku ćwiczył także Marcin Balcerowski, dziś utytułowany gracz, trener kadry narodowej i Górnika Wałbrzych. Wielu perspektywicznych graczy musiało też zrezygnować z występów, mając na uwadze swój stan zdrowia. Kolejni nie mogli pogodzić pracy ze sportem i również podejmowali decyzje opierając je o dobro rodziny i stabilizację finansową.
Był taki pomysł
2010 rok, Grzegorz i Katarzyna Prokopowicz mają plan. Uczelnia OSW Olsztyn pozyskała wózki sportowe dla studentów fizjoterapii, przeznaczone do ćwiczeń podczas zajęć z rehabilitacji sportowej. Powołują klub, którego prezesem zostaje Adam Sawicki, a pieczę nad drużyną wkrótce obejmuje Łukasz Muszyński, zawodnik koszykówki bieganej i 3×3.
Obecnym kierownikiem całego zamieszania jest Łukasz Schab, który dołączył do zespołu w 2015 roku jako student, w charakterze wolontariusza i mechanika. Samą ideą sportów osób z niepełnosprawnością zaraził się podczas słuchania wywiadów wspomnianego wcześniej profesora Molika. Początkowo pomagał pakować sprzęt, gdy potrzeba było dodatkowego zawodnika do treningu, sam siadał na wózek. Szczególne wrażenie zrobiła na nim koordynacja zawodników i prędkość gry. Stopniowo zaczął zastępować szkoleniowca podczas niektórych meczów, aż finalnie całkowicie przejął tę funkcję.
Zadań przed klubem stoi wiele, począwszy od wymiany przestarzałych już wózków, poprzez pozyskiwanie sponsorów, większej ilości kibiców i przede wszystkim, zawodników. Przedstawiciele olsztyńskiej drużyny prowadzą treningi w szkołach, udzielają się w lokalnej prasie, świetnie funkcjonują w mediach społecznościowych. Podczas Juwenaliów rozgrywany jest mecz pokazowy pomiędzy studentami a koszykarzami na wózkach.
Dziś w AKS OSW Olsztyn zrzeszają już siedemnastu graczy, z których najmłodszy ma dziewięć lat i piękne papiery na profesjonalne granie. Większość koszykarzy traktuje sport jako rozrywkę, dodatek do rehabilitacji. Podczas zawodów oczywiście istotna jest rywalizacja, ale nacisk położony jest głównie na zaangażowanie każdego z uczestników i równomierne rozłożenie minut na boisku.
„Przekonanie człowieka do podjęcia treningów nie jest proste. Jeśli ktoś dłuższy czas przebywał w domu, to propozycja przejechania kilkudziesięciu kilometrów na trening, wydaje się abstrakcyjna. Na tym też polega nasze zadanie – sprowadzeniu kandydatów na halę. Wtedy pozostaje już spróbować, a zdecydowana większość szybko łapie bakcyla.” – mówi Łukasz Schab.
Treningi odbywają się we wtorki i czwartki na hali przy OSW, od godziny 18:30 do 20:00. Prawie połowa składu dojeżdża spod Olsztyna, dlatego jeśli ktoś martwi się o transport, warto zadzwonić pod klubowy numer telefonu i zapytać czy jest możliwość podwózki.
„Staramy się wpajać, szczególnie młodym zawodnikom, że koszykówka nie musi być tylko formą rozrywki, ale naprawdę piękną perspektywą na przyszłość. Także zawodową.” – dodaje Schab.

Co dalej?
Każdy z rozmówców ma podobne problemy:
– fundusze
– rekrutacja i motywacja
– świadomość dyscypliny wśród fanów i mediów
Ryszard Rodzik sugeruje, oczywiście w ramach możliwości, utworzenie oddziałów koszykówki na wózkach przy klubach basketu bieganego, jak dzieje się to na przykład w Wałbrzychu. Wtedy wózkarze mogliby korzystać z wypracowanych, profesjonalnych struktur i zaplecza sprzętowego. Wzorem zagranicznych turniejów na trybuny próbowałby ściągnąć dwie grupy społeczne, które mają sporo czasu – seniorów i dzieci.
Łukasz Schab chciałbym przekonać rodziców, że koszykówka na wózkach może być dla ich dzieci z niepełnosprawnością wspaniałą szansą na dorosłe życie. Chciałby też grać ze swoim zespołem więcej meczów o stawkę, a do tego potrzebne są pieniądze, a więc solidny sponsor.
Krzysztof Kwapiszewski dodaje, że potrzebni są marketingowcy, którzy potrafili by sprzedać tę widowiskową dyscyplinę kibicom, posługując się nowoczesnymi metodami, dopasowanymi do uwagi dzisiejszych odbiorców.
Amp Futbol pokazał, że można. Teraz czas na jazdę na kosza. Kosza na wózkach.
Podziękowania:
Dla moich rozmówców, za czas na wywiady i ogrom pracy jaki wykonują wokół spektakularnej, aczkolwiek niszowej dyscypliny. A także dla Macieja, użytkownika Twittera, który zwrócił moją uwagę na II Ligę PLKnW. Dziękuję!

Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>