Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>
W poprzednich meczach mogliśmy delikatnie narzekać na dyspozycje MVP sezonu zasadniczego, czyli Andy’ego Mazurczaka, lecz w niedziele od samego początku lider Kinga był bardzo widoczny. Wymuszał faule mądrze się zastawiając, ale także w końcu punktował – i to jak! Do Mazurczaka należy pewnie najefektowniejsza akcje tego meczu, bowiem pod presją czasu trafił trójkę z połowy i to z rozbrajającą łatwością.
Andy jednak nie był największą gwiazdą pierwszej kwarty, bowiem to miano skradł mu Victor Sanders. Amerykanin wyszedł w pierwszej piątce i przez pierwsze 9 minut zdobył 15 punktów wyprowadzając przy tym Anwil na ośmiopunktowe prowadzenie. Na ławce za to większość część pierwszej kwarty przesiedział Tony Meier, czyli najlepszy gracz Kinga w tej serii – Amerykanin szybko wpadł w problemy z faulami i na boisku musieli zameldować się zmiennicy.
Trener Arkadiusz Miłoszewski zmuszony do gonienia wyniku zdecydował się na obniżenie składu i grę bez środkowego. Można rzec, że to podziałało, choć głównie szkoleniowiec klubu ze Szczecina mógł być zadowolony z obrony, która zatrzymała Anwil na tylko 3 celnych rzutach z gry w drugiej kwarcie. Włocławianie też jednak dobrze bronili i oba zespoły schodziły na przerwę przy niskim wyniku 33:30.
Drugą połowę mocniej zaczęli gospodarze, którym udało się w końcu trochę przyśpieszyć, ale także zebrać kilka piłek w ataku. W szeregach Kinga pojawiło się nieco frustracji, czego wyraz dał Tony Meier, który podłożył nogę Łączyńskiemu (choć niezauważone przez sędziów). Kilka chwil później Anwil prowadził już +14, a goście dalej nie potrafili zdobyć punktów – przez 6 minut udało się dopisać tylko 2 oczka do ich dorobku.
Przełamanie przyszło wraz z trójką Bryce’a Browna, który tego dnia był jedyną w miarę pewną opcją dystansową Kinga. Szczecinianie w całym meczu trafili tylko 7 razy za 3 punkty (na 28 prób). Celny rzut Browna nie pociągnął jednak za sobą serii – szczecinianie cały czas mieli gigantyczne problemy ze znalezieniem dobrej pozycji do rzutu i po trzech kwartach przegrywali 38:50.
Trener Przemysław Frasunkiewicz mógł być dumny z obrony swojej drużyny. Włocławianie świetnie rotowali w defensywie, która w dużej mierze opierała się na zmianach krycia. King w czwartej kwarcie wrócił jednak do tego, co przynosiło efekty w poprzednich meczach, czyli gry z Tonym Meierem ustawionym tyłem do kosza. Amerykanin mając niskich rywali szybko wymusił cztery przewinienia i Anwil przez prawie 9 minut nie mógł już bezkarnie faulować.
Gościom udało się wreszcie dostarczyć kilka razy piłkę do Phila Fayne’a (w sumie 14 punktów, najwiecej w Kingu), ale nadal King był daleko, bo Anwil odpowiadał trafieniami Greene’a i Nowakowskiego. W pewnym momencie jednak i obrona Kinga dała o sobie znać. Włocławianie przez 4 minuty nie potrafili zdobyć punktów (nawet z linii rzutów wolnych) i ciśnienie na pewno podniosło się kibicom we Włocławku.
Sytuacja została uspokojona po kolejnych punktach Sandersa, który skończył mecz z dorobkiem 23 punktów. Nie trwało to jednak długo. Kingowi pomogły uwierzyć kolejne niecelne rzuty wolne Anwilu, który w sumie przestrzelił 9 razy. Trójkę na 41 sekund przed końcem trafił Meier i było już tylko +5 dla gospodarzy.
Decydujący test zdał jednak Luke Petrasek, który w kolejnych sekundach trafił 4/4 z linii i Anwil mógł cieszyć się ze zwycięstwa 70:64.
W ostatnim z ćwierćfinałów mamy zatem bilans 2:2. Decydujący o awansie do półfinału, piąty mecz, odbędzie się w środę w Szczecinie. Na zwycięzcę czeka Stal Ostrów Wlkp.
Pełne statystyki z meczu Anwil Włocławek – King Szczecin >>
Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>