Spotkanie rozegrane zostało cztery dni po zwycięskim wyjeździe Legii do Grecji, gdzie w kluczowym meczu fazy grupowej Ligi Mistrzów pokonali oni Promitheas Patras 85:72. Można się było zatem zastanawiać, czy przypadkiem mistrzowie Polski nie będą zmęczeni – także mentalnie – po środowej wygranej. Dodatkowo trener Heiko Rannula nie mógł w Zielonej Górze skorzystać z Bena Shungu i Matthiasa Tassa, a tylko siedem minut rozegrał Ojars Silins.
Legioniści w hali CRS pokazali jednak pełen profesjonalizm, a wielką klasę ofensywną potwierdzili Jayvon Graves (21 pkt, 7/13 z gry) i Andrzej Pluta (18 pkt, 6/10 z gry). Obrona Zastalu nie znalazła sposobu na ograniczenie poczynań żadnego z nich, a obaj liderzy Legii byli nie tylko efektywni, ale również efektowni. W drugiej połowie Amerykanin popisał się atomowym wsadem, a rozgrywający reprezentacji Polski zatańczył z obroną gospodarzy.
Zespół z Zielonej Góry od początku sezonu boryka się z dużymi kłopotami ofensywnymi i w niedzielne popołudnie także Legia znalazła sposób na uwypuklenie ich. Trener Rannula zdecydował się wystawiać wyższych obrońców do krycia Andrzeja Mazurczaka, by następnie Wojciech Tomaszewski lub Michał Kolenda zamieniali krycie, dzięki czemu w dużym stopniu ograniczyło to akcje dwójkowe lidera Zastalu z podkoszowymi zawodnikami tego zespołu. Mazurczak zdobył osiem punktów i zanotował tylko cztery asysty.
W drużynie gospodarzy lepszą skutecznością popisali się Conley Garrison (20 pkt) i Patrick Cartier (19 pkt). To było jednak znacząco za mało na wyrównaną ekipę Legii, w której aż 35 punktów zdobyli gracze rezerwowi.
Aktualni mistrzowie Polski wygrali w niedzielę po raz szósty z rzędu na krajowych parkietach i po derbowej porażce Trefla Sopot, pozostali jedynym niepokonanym zespołem w Orlen Basket Lidze. Zastal poniósł za to czwartą przegraną i z bilansem 2-4, a także mocno niewyraźną grą, bardziej powinien w tym momencie chyba oglądać się za siebie niż zerkać w górę tabeli.