To był naprawdę imponująco mocny początek meczu w wykonaniu gości. Podopieczni Wojciecha Kamińskiego przyjechali do Warszawy z planem zdobycia mistrzostwa i od pierwszych minut zaczęli go wdrażać w życie. Trafiali raz z razem, bez względu na trudność oddawanych rzutów. Gdy w czwartej minucie po wsadzie Tyrana De Lattibeaudiere Start objął prowadzenie 14:6 Heiko Rannula musiał szybko poprosić o przerwę, by zatamować krwawienie swojej drużyny.
Z czasem – udało się. Legia jeszcze przed rozpoczęciem przerwy trafia aż 10 trójek i odrobiła wszystkie straty. Było 47:47. Bohaterem warszawskiej drużyny był w pierwszych 20 minutach EJ Onu. Środkowy, który w poprzednich pięciu meczach odgrywał w ataku Legii marginalną rolę, trafił trzy rzuty za 3 punkty, a cały mecz zakończył z rekordowym dla siebie w playoff dorobkiem 11.
W drugiej połowie zarysowała się lekka przewaga Legii. Przedstawiciele gości nie raz i nie dwa sugerowali, że rękę do jej budowy przykładali swoimi decyzjami także sędziowie.
W czwartej kwarcie Legia popełniła mniej błędów, ale Start walczył do końca. Jeszcze w ostatniej minucie zniwelował przewagę do dwóch punktów (83:85). Chwilę później Kameron McGusty z zimną krwią trafił jednak oba rzuty wolne.
– Nasz rywal zaczął dzisiaj mecz znakomicie i wiele zawdzięczamy naszym rezerwowym – Onu, Radanovowi i Wilczkowi. To oni pomogli nam wrócić do walki, a także kibice, którzy ponieśli nas swoim dopingiem – cieszył się po meczu trener Legii Heiko Rannula. – Przed meczem nr 7 liczyć się będzie głównie przygotowanie mentalne i fizyczne. Taktyka będzie już miała zdecydowanie mniejsze znaczenie – dodawał.
W jego zespole zespole najwięcej punktów zdobył McGusty (21). Próbujący się wyzwolić spod opieki uganiającego się za nim po całej powierzchni boiska Michała Krasuskiego Andrzej Pluta junior do 11 punktów dołożył 7 asyst i 3 zbiórki.
– Do starć z Krasuskim się przyzwyczaiłem, gdy jeszcze wspólnie graliśmy w zespole z Bydgoszczy. Michał wykonuje świetną robotę, zostawia na boisku mnóstwo serca. Takie są finały. Niech w meczu nr 7 wygra po prostu lepszy – mówił Pluta.
W Starcie najlepszym graczem był ponownie De Lattibeaudiere (23 punkty, 11 zbiórek). 18 punktów dołożył Courtney Ramey.
– Mojej drużyny nie tworzą grzeczni chłopcy, a dzisiaj bardzo chcieli wygrać. Może nawet na mocno, więc nasza decyzyjność nie była dziś najlepsza. Później, jak już się zaczęliśmy dzielić piłką, to podawaliśmy sobie nawet z otwartych pozycji. Musimy to wypośrodkować, bo czasami w koszykówce trzeba być też bardziej samolubnym – mówił trener Startu Wojciech Kamiński. – Na pewno wracamy do Lublina źli, bo chcieliśmy zakończyć walkę w Warszawie, a Legia będzie podbudowana po takim zwycięstwie. Czy to momentum będzie miało znaczenie? Trudno powiedzieć. My – mówiąc pół żartem, pół serio – jesteśmy po prostu takim zespołem, który zawsze gra maksymalną liczbę meczów. Skoro było po pięć w ćwierćfinale i półfinale, to teraz musiało się skończyć na siedmiu – śmiał się szkoleniowiec Startu.
– Cały ten mecz to była jedna wielka bitwa. Wiemy jak dobry jest nasz rywal, jak bije się o punkty drugiej szansy, czy o zbiórki w ataku, które zamienia na trójki. Nie graliśmy dziś najlepiej w ataku, spudłowaliśmy kilka łatwych rzutów. Musimy je trafiać, jeśli chcemy wygrywać z zespołem tak silnym jak Legia – mówił Manu Lecomte, który gra z kontuzją, ale i tak zdobył 14 punktów, spędzając na boisku 24 minuty. – Oni pokonali nas w naszej hali, my ograliśmy ich tutaj, więc – choć bardzo liczymy na naszych kibiców – mamy świadomość, że w meczu nr 7 przewaga własnego parkietu nie będzie miała większego znaczenia. Wygra ten, kto będzie twardszy przez 40 minut – dodawał doświadczony Belg.
Początek decydującego meczu finału playoff 2025 w niedzielę o godz. 17.30. Transmisja w Polsacie Sport 1.