Strona główna » Karolak: Niezmienna zasada Rannuli nie pomogła Legii. Start jedzie w roli sportowego mordercy
PLK

Karolak: Niezmienna zasada Rannuli nie pomogła Legii. Start jedzie w roli sportowego mordercy

0 komentarzy
Od samego początku procesu budowy składu Legii, jeszcze gdy zajmował się tym Aaron Cel z ówczesnym trenerem Ivicą Skelinem można było się nieco dziwić jego konstrukcji. Heiko Rannula mógł wprowadzić w niej tylko niewielką poprawkę. Obecnie w sytuacji kryzysowej – bo przecież tak trzeba określić tę, w której znajduje się Legia – może to mieć swoje konsekwencje. 

Stylem w którym Start wygrał mecz nr 5 tego finału byłem zaskoczony i to de facto właśnie on powinien może być największym zmartwieniem sztabu szkoleniowego Legii. 

Zresztą, zanim o samych koszykarzach z Warszawy i ich problemach – słowo o Heiko Rannuli. Wielokrotnie w tym sezonie, czy to z łamów SuperBasketu czy z pozycji studio telewizyjnego chwaliłem Estończyka za ten olimpijski spokój. Udzielił się on m.in. Andrzejowi Plucie jr i w dużej mierze prowadził Legię do kolejnych zwycięstw i finału. 

Z niczego się nie wycofuję! Aaale… Na początku trzeciej kwarty meczu nr 5 mecz wymykał się gościom z rąk. W ich grze właściwie wszystko się paliło i waliło. Rannula momentalnie poprosił o czas. Byłem przekonany, że – mniej lub bardziej – ale jednak wybuchnie. Tymczasem on zaczął do podopiecznych przemawiać tak, jakby… nic się nie stało. Takim samym stonowanym tonem jak zwykle. Zastanawiam się, czy go w ogóle stać go na to, by tę zasadę „nigdy nie zmieniam tonu wypowiedzi” zmienić. 

Może taki ma już styl? Może nigdy go nie zmieni i będzie dzięki niemu odnosił wielkie sukcesy? Nie można tego wykluczyć! Ale w tamtym momencie swojej drużyny nie pobudził. Legia jak wyglądała przed przerwą dla trenera na śniętą, tak na boisko wróciła – śnięta. 

Chwilę później Estończyk rzucał już biały ręcznik, próbując podczas tego finału po raz pierwszy w większej roli Dominika Grudzińskiego

Zgadzam się z Markiem Popiołkiem co do tego, że problemem Mate Vucicia w tej serii jest osamotnienie. EJ Onu podobno nie jest w pełni zdrowy. Moim zdaniem nie jest też koszykarsko gotowy do gry na tym poziomie. Jeśli na kogoś w tym finale Rannula podnosi głos, to właśnie na Onu. Nieprzypadkowo. To zawodnik z fajnymi warunkami fizycznymi, ale umiejętności do gry na poziomie finału PLK jednak mu brakuje.    

A propos składu Legii. Właściwie od samego początku procesu jego budowy, jeszcze w czasach gdy zajmował się tym Aaron Cel z ówczesnym trenerem Ivicą Skelinem, można było się nieco dziwić konstrukcji. Trudno było w nim dojrzeć jakiegokolwiek weterana. Tak pod względem wieku, jak i doświadczeń koszykarskich. Obecnie w sytuacji kryzysowej – bo przecież tak trzeba określić tę, w której znajduje się Legia – może to mieć swoje konsekwencje. 

OK, w składzie drużyny jest Keifer Sykes. Jego pozyskanie przez warszawski zespół już w czasie, gdy o polityce transferowej współdecydował Rannula można było odczytywać jako próbę korekty wcześniejszego błędu. To 32-letni koszykarz, który może nie jest już na fali wznoszącej kariery, ale nieprzypadkowo grywał w NBA, czy bywał w znanych europejskich klubach takich jak Olimpia Mediolan czy Panathinaikos Ateny. Pod względem obciążenia mentalnego presja związana z walką o mistrzostwo Polski na pewno go nie przerasta. 

Tylko tu też Legia miała i ma problemy. Trudno przypuszczać, by gracz, który dołącza do zespołu kilka tygodni przez playoff mógł z miejsca zacząć odgrywać ważną rolę w szatni. Tym bardziej, że CV Sykesa okazało się lepsze niż jego gra. Nieprzypadkowo to on jest zmiennikiem Pluty, a nie na odwrót. 

Sytuację warszawian pogarsza fakt, że Sykes doznał urazu, który wyeliminował go z gry w meczu nr 5. Nie wiemy na ile jest poważny, lecz skoro nie zagrał nawet minuty w kluczowym starciu w środę, trudno zakładać, by był w pełni sił w piątek. Ale można jednak przynajmniej zagra?

Gdyby go nie było, Legia może mieć duży problem. Nie zdziwiłbym się, gdyby w takim scenariuszu trener Startu Wojciech Kamiński zdecydował się rzucić wszystkie siły defensywne na powstrzymanie Pluty. Nie wierzę, by losy tej serii, grając częściej z piłką w ręce mógł odwrócić Aleksa Radanov. Przecież Serb pod naciskiem takiego Courtneya Rameya może mieć problemy z ochroną piłki. 

Kameron McGusty? Czy on, korzystając z większej ilości wolnego miejsca, może i powinien wziąć więcej gry oraz rzutów na siebie? Móc na pewno może, ale czy to byłby dobry scenariusz dla Legii? Mam wrażenie, że Start mógłby być zadowolony z takiego rozwoju wypadków i bliższy zwycięstwa, nawet jeśli McGusty w piątek zdobędzie 35 punktów, ale jednocześnie będzie grał teatr jednego aktora. To gracz, który miewa sporo asyst, lecz sam meczu Legii z tak grającym Startem nie wygra. 

By wrócić do wygrywania w tej serii ekipa z Warszawy musi nie tylko lepiej bronić, ale także ponownie uruchomić kilku graczy w ataku – Ojarsa Silinsa i Vucicia, czy też liczyć na lepszą skuteczność Michała Kolendy. Bez dobrze grającego, pewnie czującego się na boisku i mającego choć odrobinę swobody Pluty, może być o to ciężko. 

Jadę w piątek do Warszawy niebywale ciekawy tego, co ujrzymy w hali na Bemowie. Start staje przed wielką szansą. Jeśli jego graczom nie zabraknie instynktu sportowych morderców, mają wiele atutów w ręku, by walkę o złoto zakończyć już w stolicy.

To jednak tylko wrażenie, także efekt ostatnich dwóch meczów. To jedynie sport i aż szalony sezon PLK, który szokuje od początku do końca. Jeśli to nagle Legia na siarczystego sierpa zadanego w środę przez Start odpowie piątkowym podbródkowym wyrywającym rywala z butów – to czy ktokolwiek będzie zdziwiony? Ja co najwyżej trochę. 

Wiem jedno – Start będzie dla mnie większym faworytem meczu nr 6 w Warszawie niż potencjalnego starcia nr 7 w Lublinie. Wrócę tu do swojej teorii o tym, że Legia jest w tej parze zespołem młodszym, którego zawodnicy mają mniej doświadczenia. To fakt. Młodość często idzie jednak w parze z entuzjazmem. Jego też więcej mają obecnie na pewno koszykarze Startu, ale ewentualna wygrana Legii w piątek może wszystko zmienić. 

Tymczasem, jeśli dojdzie do meczu nr 7, szanse znów będą fifty-fifty.