Ostatnim finałem PLK, w którym po czterech meczach stan był remis? Rywalizacja z 2019 roku, gdy o złoto walczyły Anwil Włocławek i Polskim Cukrem Toruń. Start w poniedziałek w Warszawie wygrał więc nie tylko z Legią, ale także z niekorzystną historią.
Zapraszam na swoje cztery spostrzeżenia po meczu finału playoff 2025.
1. Michał Krasuski jako cień i prześladowca Andrzeja Pluty
Pomimo tego, że układ osobowy pierwszej piątki Startu Lublin nie zmienił się, zasadniczej zmianie uległa koncepcja indywidualnego krycia. Michał Krasuski, który w poprzednich meczach serii był oddelegowany do uprzykrzania życia Kameronowi McGusty’emu, tym razem miał za zadanie kryć Andrzeja Plutę jr. Do pilnowania MVP sezonu zasadniczego w barwach Legii sztab szkoleniowy Startu desygnował Emannuela Lecomte’a.
Podziałało! Widać było, że Pluta nie czuje się komfortowo przy agresywniejszym, silniejszym i wyższym obrońcy, jakim jest Krasuski. Podczas meczu wielokrotnie szukał wymownie wzrokiem sędziów, sugerując, że Krasuski broni, przekraczając przepisy. Sędziowie byli odmiennego zdania.
Warto zaznaczyć, że zmiana obrońcy Pluty wskazywała też na to, że w indywidualnym wyścigu po MVP finałów prawdopodobnie także w głowie trenera Kamińskiego po meczu nr 3 prowadził polski rozgrywający Legii.
Po kolejnym meczu na pewno trener Startu na MVP finału wybrałby już kogoś ze swojego zespołu. Swoją drogą – bardzo ciekawi jesteśmy kogo!
2. Skąd nagle tyle trójek Legii? Z taktyki Startu
Zmiana obrońcy Pluty to jedno, ale też warto zauważyć iście hazardową zagrywkę, na jaką zdecydował się trener zespołu z Lublina. Legia oddała w meczu nr 4 aż 34 rzuty z dystansu. Powód? Start bardzo mocno zacieśniał strefę podkoszową.
W przypadku penetracji Pluty lub McGusty’ego momentalnie na drodze gracza atakującego wyrastał obrońca do pomocy – często nawet nieco wbrew kanonom defensywy. Pluta i McGusty musieli dzielić się z piłką.
Wolne pozycje na dystansie Legia miała, ale zacieśnienie strefy podkoszowej zabrało jej w dużej mierze możliwość rozgrywania akcji dwójkowych z Mate Vuciciem, które były i są jej poważną bronią w tym sezonie.
Taka obrona to oczywiście spore ryzyko, bo trzeba liczyć się na „pomoc” rywali, ale tym razem Start na niej wygrał. Legia z 34 trójek trafiła tylko 11 (32 proc.).
3. Nowe pokłady energii weteranów z Lublina
Moja oczekiwanie tego, że Start przegra mecz numer 4 oparte było też na tym, co wcześniej widywałem w meczach po krótkiej przerwie (mecz-wolne-mecz) w wykonaniu tego zespołu. Nie zawsze prezentował się w nich dobrze fizycznie. Tym większe było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem w drugiej kwarcie jak pierwszy w kontrze jest nagle Tyran De Lattibeudiere albo jak Ousmane Drame przestawia rywali w strefie podkoszowej w drugiej połowie.
Powyżsi gracze są kluczowi w kontekście wygrania serii przez Start, może nawet niezbędni – nawet przy świetnej dyspozycji Emannuela Lecomte’a. Nie można jednak zapominać o tym, że – rocznikowo – mają po 34 lata. Jestem bardzo ciekaw ile jeszcze paliwa mają w baku, bo przecież seria finałowa już nie zwolni tempa.
Licząc od jutra będzie tak: mecz-wolne-mecz-wolne-(ewentualny)mecz.
Nie mam wątpliwości, że dobra gra podkoszowych zawodników Startu to też zasługa sztabu szkoleniowego lubelskiej drużyny i pracy nad sferą mentalno-motywacyjną w wykonaniu trenera Kamińskiego. Warto podkreślić jednak też kwestię świetnego przygotowania fizycznego. O nie w Starcie dba naprawdę znakomity specjalista – Jakub Drozd.
4. Na ile lepsza jest polska rotacja Legii?
Wiele mówiono przed rozpoczęciem finałowej serii o wąskiej rotacji Startu, szczególnie w kontekście zawodników z polskim paszportem. W jej trakcie okazuje się jednak, że w Legii wcale nie jest pod tym względem o wiele lepiej. Dominik Grudziński i Maksymilian Wilczek występują w meczach przeciwko ekipie z Lublina jedynie epizodycznie.
To na barkach Pluty i Michała Kolendy spoczywa ciężar gry polskiej rotacji. O ile ten pierwszy zawiódł dopiero w czwartym meczu, do postawy Kolendy można mieć więcej zastrzeżeń.
Skrzydłowemu warszawskiej drużyny kończy się kontrakt po tym sezonie i póki co występami w finale nie pomaga sobie poprawić pozycji negocjacyjnej przed posezonową rozmową z prezesem Jarosławem Jankowskim o warunkach nowego. Jeśli Kolenda nie poprawi swoich osiągnięć indywidualnych, niełatwo będzie mu uzasadnić hasło „prezesie, chciałbym podwyżkę” – bez względu na to jakim rezultatem walka ze Startem się kończy.
Oczywiście, nie można zapominać o tym, że Kolenda jest niesłychanie ważnym graczem w systemie obrony Legii. Heiko Rannula coraz częściej korzysta z niskiego ustawienia na parkiecie, gdzie były zawodnik Trefla Sopot gra na pozycji silnego skrzydłowego, ale jednak umówmy się: od reprezentanta Polski można się spodziewać lepszej gry także po drugiej stronie boiska. Słaba skuteczność Kolendy – w tym finale ma skuteczność z gry na poziomie 30 proc. (10/33) – jest problemem estońskiego trenera Legii.
4/18 za 3 Kolendy z trzech ostatnich meczów powoduje, że przed środowym starciem w Globusie pomysł, który w dużym uproszczeniu można określić jako „a niech sobie każdy z zawodników Legii – poza Plutą – rzuca za 3″ sztab szkoleniowy Startu znów może mieć z tyłu głowy.