piątek, 31 października 2025
Strona główna » PLK zza kulis: Skąd ta bezkarność sędziów? FIBA przeprasza Anwil. Dom PLK bez fundamentów

PLK zza kulis: Skąd ta bezkarność sędziów? FIBA przeprasza Anwil. Dom PLK bez fundamentów

0 komentarzy
Ciężko pojąć dlaczego PLK tak pobłaża sędziom, nawet gdy ci popełniają ewidentne gafy. Fakt, że robią je także arbitrzy zagraniczni niczego nie zmienia. Walka o pieniądze za grę młodych graczy w PLK interesuje tylko nielicznych. Fajnie by było, gdyby PLK też doczekała się dyrektora sportowego!

Zaczynanie swojego cotygodniowego felietonu o PLK od krytyki sędziów i odpowiedzialnych za tą zarządzanie nimi szefów Orlen Basket Ligi? To ostatnia rzecz, którą chciałbym robić.

Wolałbym na przykład napisać o bardzo dobrym i emocjonującym do ostatniej sekundy meczu pomiędzy Anwilem Włocławek i Kingiem Szczecin, wręcz idealnym dodatku do niedzielnego obiadu. A w szczegółach: choćby o polowaniu przez Kinga w defensywie na AJ Slaughtera, czy o jakby zanikającej waleczności Justasa Furmanoviciusa. Wolałbym także zauważać skuteczne SLOB-y i BLOB-y (zagrywki przy wyprowadzaniu piłki z autów, odpowiednio z linii bocznej i końcowej – przyp. red.) trenera Macieja Majcherka.

Ale czysta koszykówka musi chwilę poczekać. Dlaczego?

Byłem w lekkim szoku, gdy dowiedziałem się, że sobotnie starcie Legii Warszawa ze Stalą Ostrów Wielkopolski sędziował Tomasz Langowski – ten sam, który tydzień wcześniej był głównym arbitrem meczu Górnika Wałbrzych z Dzikami Warszawa, wygranego przez gospodarzy 71:69.

Tego samego, w którym w ostatniej akcji sędziowie nie zauważyli ewidentnego błędu ośmiu sekund graczy Górnika przy wyprowadzeniu piłki z własnej połowy.

Dzięki zapisowi z tej kamery obraz całej sytuacji jest dla sędziów bezlitosny. Nie tylko dlatego, że przed wznowieniem gry z boku, Tahrik Chavez przypominał sędziemu Robertowi Mordalowi, że bardzo blisko jest w tej sytuacji błędu ośmiu sekund – liczonego od czasu celnego rzutu za 3 punkty autorstwa Dontaya Caruthersa.

Zresztą, po naradzie z trenerem Marco Legovichem, gracze gości ustawili nawet obronę w ten sposób, by zrobić wszystko, aby ten błąd ośmiu sekund wywalczyć.

Nie wiem, czy sędzia Mordal nie zna wystarczająco dobrze języka angielskiego, czy może uważa przyjmowanie uwag graczy za czynność poniżej swojej godności, lub też po prostu spieszył się na pociąg. Zachowanie całej trójki sędziowskiej w tej sytuacji – nie piszę tu nie tylko i wyłącznie o samym błędzie, ale również o totalnej niechęci do naprawienia go – pozostaje dla mnie skandaliczne.

Sędzia Langowski, jako główny arbiter, także powinien ponieść za to odpowiedzialność. Koniec, kropka.

Wyglądało to tak, jakby koszykarze i kibice pojawili się w hali w Wałbrzychu dla oglądania arbitrów w akcji i wszyscy mieli się do nich dostosować, nawet gdy ci w ostatnich sekundach zlekceważyli swoje obowiązki.

Jest dla mnie zatem zupełnie niezrozumiałe, że główny sędzia tamtego spotkania w kolejny weekend dostał mecz do poprowadzenia w Warszawie. Tak, jakby nic się w Wałbrzychu złego nie wydarzyło. Robert Mordal z kolei pracował w Basket Lidze Kobiet przy pojedynku Zagłębia Sosnowiec z MOSIR Bochnia. Czy to może być uznane za formę kary?

Od wielu lat ewentualne konsekwencje wyciągane wobec arbitrów przez szefostwo PLK pozostają utajnione przed opinią publiczną, co tylko potęguje wrażenie ich bezkarności. Może warto w jednym z kolejnych sezonów przetestować czy aby jednak transparentność nie mogła okazać się lepszym rozwiązaniem?

Czasami rozumiem kluby, że nie chcą składać protestów. Formalnie nic on nie zmienia, jego złożenie kosztuje realne pieniądze, a dodatkowo można jeszcze znaleźć się na celowniku, co bardziej pamiętliwych arbitrów. Jednak brak nagłaśniania takich sytuacji najwyraźniej powoduje, że osoby decyzyjne wśród syjamskich organizacji Polskiego Związku Koszykówki i Polskiej Ligi Koszykówki – gdzie w 2025 roku na szczycie piramidy wciąż jest były sędzia – uważają, że wszystko jest w porządku.

Nie jest. Jeśli nic się w tej kwestii się nie zmieni, nie będzie. Nigdy.

Chcieć to móc

Jakbym z grona topowych i najbardziej rozpoznawalnych polskich arbitrów miał wskazać jednego, który budzi moje największe zaufanie swoją parkietową decyzyjnością, byłby to niewątpliwie Piotr Pastusiak. Wyobrażam sobie, że z nim w roli głównego końcówka meczu w Wałbrzychu wyglądałaby inaczej.

Na mniejszą skalę ten arbiter pokazał to zresztą w sobotnim meczu Czarnych Słupsk ze Startem Lublin, gdy wyjaśnił sytuację po niezrozumiałym dla nikogo odgwizdaniu faulu Filipa Puta.

Jak się okazało, da się odkręcić złą decyzję, gdy jeden z młodszych kolegów albo pospieszył się z gwizdkiem, albo też po prostu „gwizdnęło mu się”.

Błędy były, są i będą, ja też nie mam zamiaru ich wytykać na większą skalę w kolejnych tygodniach czy miesiącach.

Fajnie jednak, że ktoś ma na tyle cywilnej odwagi, by nie tylko nie „naprawiać” pierwszego błędu kolejnym, ale też z tego początkowego się wycofać.

Przeprosiny nagrodą pocieszenia

Dzisiejszy odcinek sędziowski to doskonały moment do powrotu do wydarzeń sprzed tygodnia we Włocławku, gdy sędziowie w końcówce zaciętego spotkania pomiędzy Anwilem i PAOK Saloniki najpierw nie zauważyli przewagi liczebnej gości, a potem zabrakło im „cojones”, by swój błąd naprawić.

Nie zabrakło im ich za to w ukaraniu ławki Anwilu za protesty przewinieniem technicznym, na co obiektywnie gospodarze w tej sytuacji zasłużyli.

Włocławski klub otrzymał pismo z FIBA z przeprosinami za zaistniałą sytuację. Błąd określono jako „ewidentny”, a cała sytuacja posłuży w przyszłości jako materiał szkoleniowy. Hubert Hejman, dyrektor Anwilu, doczekał się nawet telefonu od sekretarza generalnego FIBA Kamila Novaka z podobnym przesłaniem.

Wypuszczonej na zewnątrz pasty do zębów z powrotem się jednak w tubce nie umieści. Anwilowi też nic już przeprosiny nie pomogą. Okazało się, że nawet hiszpański duet arbitrów z doświadczeniem z EuroBasketu nie jest gwarancją uniknięcia takich przedziwnych pomyłek, a także braku sędziowskiej przyzwoitości w trakcie meczu.

Arbitrzy – a także pani komisarz z Litwy – mają być za swoją pracę we Włocławku ukarani. Jak? Tego już nie wiadomo.

Swoją drogą, czy w Wałbrzychu albo we Włocławku zawaliłby się świat, gdyby komisarz – w ligowym meczu był nim Marek Ćmikiewicz – szepnął sędziom: „Panowie, czy wy przypadkiem czegoś tu nie zawaliliście?”.

Mogłoby być nawet bardziej dosadnym językiem.

Karuzela licencyjna

Oficjalnie Polska Liga Koszykówki się nieustannie rozwija, szczególnie teraz, gdy od kilku miesięcy na sztandarze widnieje „Strategia Rozwoju 2025-31”. Cały czas zbyt często przypomina to jednak budowę domu, w którym nie zadbano o porządne fundamenty.

Kolejnym dowodem tego była niedawna dyskusja na X, w której dyrektor sportowy MKS Dąbrowa Górnicza Michał Dukowicz i prezes Legii Warszawa – a także członek Rady Nadzorczej PLK – Jarosław Jankowski, różnili się w interpretacji zapisów dotyczących licencji dla graczy zagranicznych.

Kulturalną wymianę uwag i spostrzeżeń jak najbardziej popieram, ale gdy dwie decyzyjne osoby zarządzające klubami z Orlen Basket Ligi różnią się tak mocno w ocenie kwestii licencyjnych po rozegraniu dwóch kolejek ligowych – tak być nie powinno!

Jak to wszystko się zaczęło?

1 lipca ligowe kluby otrzymały takiego maila w kwestii licencji. Potem okazało się, że ów mail nie do końca pokrywał się z tym, co zadecydowała Rada Nadzorcza, a także z zapisami w regulaminach. Bigos gotował się zatem od samego początku.

Jaki jest efekt całego zamieszania? Na dzisiaj licencje dla MKS Dąbrowa Górnicza i Trefla Sopot za odpowiednio Marca Garcię i Paula Scruggsa nie były darmowe. Być może kluby otrzymają jeszcze jakieś wyjaśnienia ze strony ligi, ale raczej sama decyzja nie ulegnie już zmianie.

Darmowe licencje są za to dla graczy zagranicznych, którzy w dwóch dowolnych sezonach rozegrali co najmniej 75 proc. meczów sezonu zasadniczego (Mate Vucić czy Raymond Cowels), a także tych, którzy mieli ważne kontrakty z minionego sezonu (Ajdin Penava czy De’Jon Davis).

Ucieczka walczy o pieniądze. A peleton?

Jedną z najciekawszych rywalizacji w sezonie regularnym jest wyścig klubów Orlen Basket Ligi po pieniądze za minuty spędzone na parkiecie przez graczy do 23 lat. Nagrodzone będą trzy najlepsze drużyny.

Po czterech seriach meczów widać już czterozespołową ucieczkę i „grupetto” pozostałych dwunastu drużyn. Widać też, już pierwsze minusy tego systemu.

Nagradzanie tylko trzech najlepszych zespołów powoduje, że drużyny z miejsc 5-16 mają zero motywacji, by w kolejnych tygodniach i miesiącach z młodych graczy korzystać. Moim zdaniem znacznie lepszy byłby system, w którym szansę na nagrody finansowe miałoby więcej drużyn, o ile jego gracze do lat 23 spędziliby na parkietach określoną liczbę minut.

Chcesz coś zmienić? Zacznij od siebie

Przygotowując dzisiejsze „Kulisy” odbyłem sporo rozmów telefonicznych z przedstawicielami ligowych klubów. Sytuacje opisane powyżej są tylko niektórymi wątpliwymi, o których w ich trakcie usłyszałem.

Wniosek mam jeden.

Prezes Orlen Basket Ligi Łukasz Koszarek, dzięki merytorycznej pomocy Rafała Jucia, dwa razy w roku organizuje konferencję „Europejskie spojrzenie”, która ma umożliwić poprawę warsztatu dyrektorów sportowych i klubowych menedżerów. Zarówno tych na etacie, jak i tych dopiero szukających pracy.

Takiego dyrektora sportowego – być może ze znacznie ładniejszym i bardziej pasującym do korporacyjnego ładu tytułem – nie ma jednak również w samych władzach ligi.

Może zgodnie z powiedzeniem „chcesz coś zrobić dobrze? zacznij do siebie” – to liga powinna od stworzenia takiej funkcji u siebie rozpocząć marsz w górę europejskiej drabiny i pokazać klubom, że kogoś takiego warto w organizacji zawsze mieć?

Wojciech Malinowski (@stingerpicks na „X”)