W otwierającej sezon kolejce Orlen Basket Ligi łatwo było wypatrzeć wyróżniających się koszykarzy. Można też było dostrzec trenerów, których pomysły taktyczne na rozpoczęcie rozgrywek się sprawdziły. Ale na poszukiwania najważniejszego tematu tygodnia na sam początek przygody z sezonem 2025/26 podążyłem inną ścieżką.
Tą wyznaczoną przez YouTube!
Przecież to właśnie ten kanał, debiutując jako nadawca meczów 10. najlepszej koszykarskiej ligi Europy okazał się prawdziwym bohaterem weekendu w polskim baskecie.
Już w momencie ogłoszenia pomysłu transmisji na YT opinie kibiców były entuzjastyczne. W przeprowadzonej przez naszą redakcję sondzie po meczu Zastal – Górnik progres względem poprzedniego standardu transmisji zauważyło niemal 90 proc. ankietowanych fanów kosza spod znaku PLK.
Zarówno dostępność spotkań, jak i jakość transmisji to duży krok naprzód w porównaniu z tym, co w ubiegłych latach oferowała platforma emocje.tv. Mam nadzieję, że w kolejnych tygodniach poziom będzie utrzymywany. Co najmniej! Także wtedy, gdy widzów będzie więcej. Na co oczywiście wszyscy liczymy.
10 tysięcy oglądających w tzw. „peaku”? To cel na najbliższe miesiące, do którego PLK powinna dążyć. Z tej perspektywy trochę nawet żal, że na YT nie znajdzie się przynajmniej raz jakieś absolutnie hitowe spotkanie, testowo zdjęte z anteny Polsatu. Coś w stylu świątecznego szlagieru Anwilu Włocławek ze Śląskiem Wrocław? Choćby po to, by sprawdzić, jaki maks z YT w 2025 roku PLK mogłaby wycisnąć.
Nie byłbym jednak sobą, gdybym w tym ogólnym zachwycie choć trochę nie ponarzekał. Fajnie, że mamy mecze na YouTube w 2025 roku, ale wciąż drapię się po swojej łysej głowie zastanawiając się, czy naprawdę nie można było tego zrobić wiele lat wcześniej?
Mocne podejście w tym kierunku wykonywali ponad 10 lat temu panowie Jacek Jakubowski (ówczesny prezes PLK) i Łukasz Łazarewicz (wtedy dyrektor marketingu). Sprawa rozbiła się o pieniądze. Liga chciała, by kluby opłaciły z własnej kieszeni wyposażenie hal w internet światłowodowy i instalację stałych kamer. Można się tylko zastanawiać, w jakim miejscu byłoby obecnie znamienite uniwersum #plkpl, gdyby wtedy pomysł udało się zrealizować.
Czy z faktu transmisji meczów na YouTubie wszyscy są zadowoleni? Prawie!
Kto nie jest? Ligowi asystenci pierwszych trenerów!
Więcej niż jedna kamera pozwala na zbliżenia i efektowne powtórki. Bardzo fajny bonus dla kibiców, ale też… uciążliwość dla oczekujących ujęć całego parkietu asystentów. Dla nich idealnym zapisem meczu pozostaje ten z jednej kamery – nagrywany przez gospodarzy na potrzeby ligi.
Tak naprawdę powinno to być robione za pomocą wspomnianych wcześniej stałych kamer w halach. Kłopot polega na tym, że w realiach PLK wciąż są rzadkością.
„Dobry wieczór”
Tymi słowami konferencję prasową zaczął w niedzielne popołudnie trener Arki Gdynia Mantas Cesnauskis, który przyznał, że jako trenerowi bardzo mu przypadł do gustu pomysł niedzielnych meczów rozgrywanych o 12:30. Szybko okazało się, że wieloletnie nawyki, jeśli chodzi o zwroty grzecznościowe są trudne do przełamania.
Litewski szkoleniowiec mógł być jednak zadowolony z wygranej Arki. Jego zespół nie ustrzegł się błędów i wahań w pierwszym oficjalnym spotkaniu – podobnie jak ja w tekście, który właśnie czytasz – ale widać było zręby solidnej drużyny. Z Kamilem Łączyńskim w dobrej formie nie może być inaczej, a Courtney Ramey też funkcjonował bardzo dobrze. Bez względu na to, czy w roli gracza wspomagającego „Marszałka”, czy też jako główny ball-handler.
Niektóre statystyki z tego meczu jednak zadziwiały. Najbardziej 7 zbiórek w ataku i tylko 2 w obronie Einarasa Tubutisa. Zapewniam – to nie był żaden błąd! Wysoki, długoręki i szczupły Litwin świetnie wykorzystywał warunki fizyczne pod atakowaną deską, ale wątła budowa ciała utrudniała mu zadanie w jednoczesnym zastawieniu i zebraniu piłki pod własnym koszem.
Tubutis pokazał się jako jeden z głównych kandydatów do miana najlepszego zbierającego pod koszem rywali w całej PLK.
W tym samym czasie w zespole gości Quanterrius Jackson potwierdził, że jest specjalistą od przechwytów.
Co mniej cieszącego można było dostrzec w zespole gospodarzy? Choćby przestrzelone layupy – a nawet wsady! – jak również niechęć do rzucania się po piłki 50/50. Cóż, kwartet Łączyński-Garbacz-Zyskowski-Hrycaniuk ma duży przebieg i mamy tu sytuację „coś za coś”. Korzystanie z ich wielkiego doświadczenia nie będzie odbywało się bezkosztowo!
Niska podłoga kontra wysoki sufit
O kim ta uwaga? Oczywiście, że o PGE Starcie Lublin, który na początku sezonu wygląda na najbardziej nieprzewidywalny zespół PLK. Oba powyższe określenia w ich przypadku mogą się nawet potwierdzać w trakcie jednego meczu. Niestety, dla trenera Wojciecha Kamińskiego, w tym piątkowym – przegranym 68:90 – przeciwko Legii widoczna była głównie lubelska podłoga.
Szkoleniowiec Startu podczas konferencji pomeczowej zauważył, że – w przeciwieństwie do finałowego meczu o Superpuchar z Treflem w tej samej hali pięć dni wcześniej – jego drużynie zabrakło choćby serii trafień z dystansu, która nakręciłaby pozytywnie zespół do walki po obu stronach parkietu.
Padło jednak również stwierdzenie, że z różnych powodów nie był to najlepszy tydzień treningowy lublinian. Ciekawość mnie zżerała, bo ostatnio o wicemistrzach Polski bywa głośno z różnych powodów, niekoniecznie sportowych, ale trener nie chciał wchodzić w szczegóły.
Mistrzowska Legia
Jeżeli prawdą jest stwierdzenie, że „grasz tak, jak trenujesz„, to w trakcie poprzedniego tygodnia zajęcia Legii musiały być mistrzowskie. W meczu ze Startem najbardziej imponował Andrzej Pluta. Największe wrażenie wywarł na mnie nawet nie tyle rzadką, nawet jak na niego, efektywnością gry w ataku – 9 asyst i 0 strat to piękna kombinacja – co pełnym pasji ściganiem się z szybkim jak błyskawica rozgrywającym Startu Elijahem Hawkinsem. Przeciwko Amerykaninowi reprezentant Polski naprawdę dobrze korzystał ze swojej przewagi wzrostu i siły.
Pierwsze dobre minuty w oficjalnym spotkaniu Legii zanotował w meczu ze Startem również Jayvon Graves. Typowany na jedną z gwiazd PLK Amerykanin bardzo ostrożnie „rozpycha się” w zespole. Zachowywał się na początku sezonu trochę tak, jakby zaakceptował, że Legia to ekipa Pluty Jr. W trzeciej kwarcie meczu ze Startem Graves pokazał jednak dużą klasę. Zdobył w niej 11 ze swoich 16 punktów. Trafiał z dystansu i imponował swobodą w grze z piłką.
Pierwszy moment sezonu, który pokazał, że buty zostawione w Warszawie przez Kamerona McGusty’ego wcale nie muszą być dla Gravese za duże? Jak najbardziej! Myśląc o tym zawodniku nie zapominajmy o jednym: Graves wydaje się mieć większą ochotę do ciężkiej pracy w defensywie od bezdyskusyjnego MVP sezonu 2024/25.
Witliński potwierdził pochwały…
W przedsezonowym wydawnictwie „SezON 2025/26” zwróciłem uwagę na to, że Mikołaj Witliński doceniany jest głównie przez trenerów. Także tych, którzy dopiero rozpatrują oferty pracy w Orlen Basket Lidze. Środkowy Trefla najwyraźniej chce jednak, by zaczęli go doceniać także kibice. Znakomitym początkiem sezonu wkroczył na dobrą drogę.
W sobotnim hicie przeciwko Śląskowi Wrocław „Willy” był znakomity. Nie tylko tradycyjnie dyrygował defensywą drużyny – przejmował krycie we właściwych momentach, udzielał właściwych pomocy niskim graczom i skutecznie walczył w na tablicach. Był również efektywny w ataku. Trafił wszystkie sześć rzutów z gry, a po akcjach typu short roll dokładnie znajdował wolnych kolegów.
Miał również swój meczowy highlight, gdy w 3. kwarcie – po przechwycie Szymona Nowickiego – przekozłował pół boiska i zakończył akcję potężnym wsadem. Zasłużył na to, jak mało kto!
… a Śląsk im zaprzeczył
„Kto podmienił Śląsk?”, „Czemu Kadre Gray spacerował po parkiecie?” – to tylko niektóre z pytań, które słyszałem po sobotnim spotkaniu, jeśli chodzi o ocenę gry wrocławskiej drużyny. Nie może zatem dziwić, że trener Ainars Bagatskis w mocnych słowach skomentował grę swojego zespołu podczas konferencji prasowej. Jakub Nizioł – jako kapitan zespołu – też był w swojej ocenie wyrazisty. Zarówno jeśli chodzi o swoją postawę, jak i kolegów z drużyny.
Choć Śląsk w czwartej kwarcie był bliski powrotu do gry, to przez większość meczu Trefl górował nad nim w większości elementów. Od parkietowej energii począwszy, a na realizacji założeń taktycznych skończywszy. To był zupełnie inny zespół w porównaniu do tego, który cztery dni wcześniej widziałem na własne oczy we wrocławskiej Hali Stulecia podczas wygranego meczu EuroCupu z litewskim Neptunasem Kłajpeda.
Sopocianie wygrali również pojedynek w kategorii minut dla utalentowanych polskich skrzydłowych. Wspomniany wcześniej Nowicki, choć nie zdobył punktów, w ciągu 9 minut pokazał się z dobrej strony w defensywie. Trener Mikko Larkas wydawał się z jego postawy zadowolony.
Na parkiecie nie pojawił się za to Tymoteusz Sternicki. 19-letni skrzydłowy koszykarskiego abecadła uczył się w Gdyni i minionego lata miał ofertę również z Trefla. Zdecydował się na Śląsk i na razie nie jest w stanie przebić się przez tercet, czy nawet kwartet – w EuroCup do dyspozycji trenera Bagatskisa jest również Amerykanin De’Jon Davis – skrzydłowych wrocławskiej drużyny.
Pewnych błędów kontraktowych popełnionych w Śląsku odkręcić się już w tym momencie nie da. Można tylko żałować, że ze Penavę, Urbaniaka, Davisa i Colemana-Jonesa w zespole Śląska nie ma dwóch zawodników. Lepszej klasy. Takich, którzy jednocześnie daliby większą jakość drużynie na pozycjach podkoszowych, a jednocześnie otworzyli minuty dla Sternickiego.
Włocławskie pomruki podziwu
O poniedziałkowym ligowym sparingu Anwilu z GTK Gliwice nie ma nawet co pisać. Wrócę za to jeszcze do środowego spotkania włocławian przeciwko kosowskiemu Bashkimi, które obserwowałem w Hali Mistrzów. Wygrany dwumecz – zacięty przez siedem z ośmiu kwart – w eliminacjach FIBA Europe Cup był dobrym przetarciem dla tworzącej się drużyny, a także debiutującego w roli pierwszego trenera Grzegorza Kożana.
Ze środowego rewanżu najbardziej zapamiętałem dwa podania do rolującego pod kosz wysokiego w wykonaniu Elvara Fridrikssona, po których widownia – a także ławka zespołu – zrobiła „Oooooooooh”.
Takich akcji Islandczyka będzie w tym sezonie więcej. Znacznie więcej. Aż szkoda, że koledzy z „Pulsu Basketu” nie mają w planach ich liczenia.
Tak, próbuję im w tym momencie wejść na ambicję!
Marek Łukomski poleca!
Rubryka „PLK zza kulis” będzie się w tym sezonie ukazywała regularnie. Tak łatwo się ode mnie nie uwolnicie. Będę się starał ją kończyć jedną wybraną akcją weekendu. Pomoc w selekcji zadeklarował specjalnie dla Was Marek Łukomski – trener obecnie komentujący ligowe mecze w stacjach Polsatu, a jednocześnie szczęśliwy z wielkiej dawki spotkań Euroligi na jego antenach.
Z otwierającego sezon weekendu wybrał zespołową akcję MKS Dąbrowa Górnicza z drugiej kwarty wygranego – i to na dużym luzie – 83:71 pojedynku z Czarnymi Słupsk.
– Akcja zaczęła się od fake-picka Adriana Boguckiego. Być może miał być tu hand off, a gdy ten został odcięty, to Ron Curry świetnie sytuację odczytał i ściął pod kosz. Amerykanin dostał precyzyjne podanie kozłem, co wykreowało przewagę i zaangażowało większą liczbę obrońców do obrony strefy podkoszowej, by stamtąd nie stracić punktów. Po podaniu do narożnika, absolutnie kluczowe okazało się trudne do wykonania zagranie jednorącz Marcina Piechowicza do ustawionego na topie Dale’a Bonnera, a ten z otwartej pozycji trafił za 3. Warto jeszcze zwrócić uwagę na ruch Curry’ego, który po zagraniu piłki do narożnika nie stanął, tylko wrócił na obwód, by ewentualnie dać opcję podania do niego, gdyby Czarni zdążyli z rotacją – opowiada o akcji MKS trener Łukomski.
Wojciech Malinowski (@stingerpicks na X)