– Na razie średni. Najbardziej z Quincy’ego Forda – odpowiedział mi trener Wojciech Kamiński, gdy kilka dni przed wrześniowym Superpucharem Polski zapytałem się go o stopień zadowolenia z nowo pozyskanych obcokrajowców. Szkoleniowiec Startu, w typowy dla siebie sposób, mógł być przesadnie ostrożny – kilka dni później to przecież jego zespół okazał się najlepszy w Warszawie.
Z rozpędu usłyszałem wtedy także kilka bardzo pochlebnych opinii na temat skrzydłowego, którego latem wicemistrzowie Polski przechwycili z Czarnych Słupsk. Nie ukrywam, że ta rozmowa mocno ukierunkowała mnie na uważne obserwowanie Forda w akcji.
Największa zaleta tego koszykarza? Jego gra wygląda zawsze tak samo – niezależnie od tego, czy trafia do kosza, czy też nie. Zawsze można liczyć na jego aktywność w defensywie.
W meczu z Twardymi Piernikami Ford w ciągu kilku sekund ograniczył aż trzech graczy toruńskiego zespołu – najpierw zrobił dwa kroki od Damiana Kuliga, by zatrzymać akcję rzutową Arika Smitha, następnie wrócił pod obręcz do Kuliga, a na końcu przejął obronę Aleksandara Langovicia.
Nic z tej akcji Forda nie znalazło odzwierciedlenia w jego statystykach, które w wygranym po dogrywce sobotnim spotkaniu zatrzymały się na 14 punktach i 8 zbiórkach. Jednak właśnie takie zachowania Amerykanina pokazują dlaczego stał się jednym z moich ulubionych graczy Orlen Basket Ligi i jednocześnie poważnych kandydatów do miana najlepszego defensora sezonu 2025/26.
Złapałem się też na tym, że na Forda powinienem zwrócić większą uwagę już wcześniej. W rozgrywkach 2024/25 obejrzałem co prawda więcej chińskich seriali niż meczów PLK, ale nie wyłączałem telefonu, gdy Amerykanin kilkukrotnie przewinął się w otrzymywanych wiadomościach.
„Jak sobie radzi Ford?” lub „Czemu jego statystyki w Słupsku są takie nijakie?” – to tylko niektóre z zapytań na jego temat.
To już wtedy powinno dać mi do myślenia, że to zawodnik, który w swojej karierze grał w solidnych klubach. Wciąż jest dobrze kojarzony przez zagranicznych trenerów i skautów.
Góry i niziny Hawkinsa
Na przeciwnym biegunie do skrzydłowego Startu znajduje się rozgrywający tego klubu Elijah Hawkins. Praktycznie każdy zawodnik debiutujący w Europie ma w pierwszych miesiącach wzloty i upadki, ale w przypadku absolwenta Texas Tech są one jednak wyjątkowo wyraźne. Czasami widoczne nawet w obrębie tego samego meczu.
Trener Wojciech Kamiński znany jest ze swojej cierpliwości decyzyjnej. Zawodników wymienia równie niechętnie, jak bierze przerwy na żądanie. W przegranym w dramatycznych okolicznościach meczu przeciwko Rilski Sportist Hawkins momentami jednak chyba przesadzał z testowaniem cierpliwości swojego szkoleniowca.
To była jedna z jego sześciu strat w środowym spotkaniu – przy zaledwie trzech asystach (i 14 zdobytych punktach). Do końca nie jestem przekonany, czy Filip Put powinien być ustawiony właśnie w tym miejscu – z jednej strony spowodował słaby spacing z rolującym Fordem, ale przy dokładniejszym podaniu, powinno to stworzyć sytuację 2 na 1 w strefie podkoszowej.
Jest też opcja, że Ford nie powinien aż tak mocno ścinać pod kosz – zagranie typu short roll dałoby lepszy kąt podania w tej sytuacji.
Hawkins podał jednak niedokładnie, za co Start zapłacił po drugiej stronie celnym rzutem Kamau Stokesa i przerwą dla trenera Kamińskiego, po której Amerykanin kilka kolejnych minut spędził na ławce rezerwowych.
Jeszcze bardziej bolesna okazała się szósta i ostatnia w meczu strata rozgrywającego Startu, który w tej sytuacji zrobił źle wszystko, co tylko można było zrobić źle – najpierw zbyt szybko przerwał kozioł, po czym niechlujnie podał w poprzek boiska. Tevin Mack w konsekwencji musiał faulować, i być może właśnie tego posiadania zabrakło lublinianom najbardziej w końcowym rozrachunku.
O tym, jak dużo pracy czeka jeszcze w tym sezonie duet Kamiński-Hawkins, najlepiej – a może powinienem napisać, najgorzej – świadczy statystyka Amerykanina: w siedmiu oficjalnych meczach Startu w bieżącym sezonie zanotował 30 asyst i aż 28 strat.
Loteria w Bukareszcie
Co łączy Jarreda Godfreya z GTK Gliwice i Terrella Browna-Soaresa z Miasta Szkła Krosno? Obaj w minionym sezonie występowali w CSM Steaua Bukareszt, a póki co raczej rozczarowują na polskich parkietach.
Wspominam o nich nieprzypadkowo, gdyż ich kolegą z zespołu był Kamau Stokes, który środę 25 punktami i 10 asystami poprowadził Rilski do wygranej nad Startem. To również on trafił decydujący rzut na zwycięstwo.
O zarobki Stokesa zapytał mnie na „X” jeden z czytelników. Dzięki uprzejmości znajomego zagranicznego agenta widziałem wiadomości, które latem rozsyłał trener bułgarskiej drużyny z zapotrzebowaniem na graczy i orientacyjnymi zarobkami. Wskazywały one, że w przypadku Stokesa nie powinny one przekraczać 50 tysięcy dolarów. Później usłyszałem jednak opinie, że w Rilskim potrafią znaleźć dodatkowe środki, gdy pojawi się gracz, który – zdaniem szefów klubu – na to zasługuje.
A na ten poziom rywalizacji, Stokes zdecydowanie wydaje się wart większych pieniędzy.
I jeszcze ciekawostka – spośród zespołów europejskich, o których wiem, że zatrudniają skauta do pomocy przy budowie zespołu, to Steaua Bukareszt jest prawdopodobnie najniżej budżetowym. Warto więc śledzić, kto się tam przewija z obcokrajowców, choć – jak pokazują dotychczasowe występy Godfreya czy Browna-Soaresa – także w ich przypadku trzeba wszystko dokładnie analizować.
Przekleństwo komentatora… i felietonisty
Tytułowe zjawisko bardzo często podkreśla choćby Radosław Spiak komentując mecze Orlen Basket Ligi, gdy skrytykowany przez niego za niską skuteczność rzutów wolnych zawodnik akurat trafi obie takie próby. Możliwości jest zresztą znacznie więcej.
Nie ukrywam, że ów paradoks mógł spotkać również mnie, gdyż od wizyty we Włocławku na meczu Anwilu z MKS Dąbrowa Górnicza przymierzałem się do napisania hymnu pochwalnego na cześć Mate Vucicia. Gra chorwackiego środkowego zrobiła na mnie znakomite wrażenie w tamtym spotkaniu (12 pkt + 11 zb.) – siedząc tuż przy parkiecie dokładnie widać było jego aktywność po obu stronach parkietu, skuteczne wspomaganie kolegów w defensywie, a także jego specjalność – zbieranie piłek.
W przegranym 93:94 starciu z PAOK Saloniki Vucić długo był równie dobry (14 pkt+13 zb.), ale potem przyszła dogrywka, w której spudłował cztery z sześciu rzutów wolnych. I chociaż pudłowali też inni, nawet teoretycznie znacznie lepsi w tym elemencie, to punktów Chorwata w dogrywce bardzo zabrakło.
As z rękawa Legii
Aktywność ofensywna Jayvona Gravesa czy pewna ręka z dystansu Ojarsa Silinsa w grze Legii Warszawa nikogo nie zaskakuje. Aby wygrywać w Europie liderzy mistrza Polski muszą mieć jednak wsparcie od graczy drugiego planu. W wygranym na wyjeździe meczu z niemieckim Heidelbergiem kimś takim okazał się Carl Ponsar.
– Nie ma takiej sytuacji rzutowej, której nie uznałby za dobrą – to jedna z opinii o francuskim skrzydłowym, którą usłyszałem znad Sekwany po podpisaniu przez niego 2-miesięcznej umowy z Legią. Ponsar najwyraźniej zdawał sobie jednak sprawę ze swojej roli i dość mocno selekcjonował próby rzutowe w dotychczasowych występach.
W trzeciej kwarcie środowego meczu Ligi Mistrzów Francuz jednak nagle „zapalił”. Zdobył w niej aż 11 punktów, punktując zarówno ze strefy podkoszowej, jak i z dystansu. Obserwowanie jego występów w kolejnych meczach mistrza Polski może być bardzo interesujące. Kto wie, może stać go na wywalczenie sobie większej roli w ofensywie Legii?
Francuskie źródła poinformowały również, że Ponsar miał być w środowy wieczór wspierany na trybunach przez byłych kolegów i działaczy z zespołu ASA Basket, w którego barwach występował w dwóch poprzednich sezonach. Siedziba tego klubu w miejscowości Gries oddalona jest zaledwie o 90 kilometrów od Heidelbergu.
Marek Łukomski poleca
– Zaczyna się wszystko od fake zasłony na 45 stopniach, na co Anwil zareagował obroną typu ice. Dale Bonner szukał miejsca do ataku na Mate Vucicia, ale włocławianie dobrze to wybronili i skończyło się odrzuceniem do Adriana Boguckiego. Akcja jednak trwała dalej poprzez handoff do wybiegającego Martina Peterki, na co rywale reagują przejściem w obronę typu contain. Eric Lockett asekurował wtedy strefę podkoszową, a Michał Michalak – kryjąc w tym momencie dwóch rywali – miał pójść za piłką dopiero w momencie jej zagrania. Peterka zrobił to jednak znakomicie – podał dokładnie z wyskoku do narożnika, gdzie było już za daleko na udzielenie pomocy przeciwko Bonnerowi, który zakończył całą sekwencję celną „trójką” – po raz drugi w naszym cyklu trener Marek Łukomski opisał akcję MKS Dąbrowa Górnicza, tym razem w przegranym przez ten zespół 78:89 meczu we Włocławki przeciwko Anwilowi.
Wojciech Malinowski (@stingerpicks na X)