Przypomnijmy – Anwil to zdobywca FIBA Europe Cup z 2023 roku. W pamiętnym finałowym dwumeczu tamtych rozgrywek włocławianie pokonali wówczas francuskie Cholet. Po tamtym triumfie władze klubu z Włocławka miały nadzieję, że otrzymają zaproszenie do gry w Lidze Mistrzów. Niestety, dwa kolejne lata ich drużyny na europejskiej arenie pokazały, że pod względem sportowym Anwil byłby do rywalizacji na wyższym poziomie przygotowany nie lepiej od innych polskich drużyn, które próbowały w BCL czy EuroCup – bez powodzenia – swoich sił.
Pożegnanie się z rozgrywkami FIBA Europe Cup w poprzednim sezonie już po pierwszej fazie grupowej, głównie w efekcie porażki w Szkocji? To było spore rozczarowanie.
Pożegnanie się z rozgrywkami FIBA Europe Cup w obecnym sezonie po drugiej fazie grupowej – o ile dokona się za tydzień we Fryburgu (Anwil będzie potrzebował do awansu nie tylko wyjazdowej wygranej różnicą co najmniej 20 punktów z mistrzem Szwajcarii, ale też wygranej Ludwigsburga z Charleroi) – też będzie rozczarowaniem. Tak naprawdę nie mniejszym. Szczególnie, jeśli weźmie się pod uwagę klasę rywali, w starciach z którymi Anwil się potknął: 10. zespół ligi włoskiej (Sassari), 11. rozgrywek belgijsko-holenderskich (Charleroi), a nawet najsilniejszy z tego towarzystwa Ludwigsburg – wciąż raczej zespół ze średnich stanów wyższych z Bundesligi niż kandydata do mistrzostwa Niemiec.
Komplet sześciu porażek w meczach z tymi drużynami, nawet jeśli walki w nich nie brakowało, nie świadczy dobrze o zespole Selcuka Ernaka i jest najlepszym potwierdzeniem faktu, że Anwil ma problemy. Bilans 3-3 z ostatnich sześciu meczów w PLK też nie jest dziełem przypadku.
We środę włocławianie w Charleroi walczyli o zwycięstwo znacząco zwiększające szanse występu w marcowym ćwierćfinale do końca. Ba, w pierwszej połowie po trzech trafieniach z dystansu wracającego do gry po wyleczeniu urazu Justina Turnera w ciągu 60 sekund prowadzili chwilę przed przerwą 46:41.
Po przerwie Turner już tylko pudłował (0/5 za 3), a gospodarze – zespół, który w ostatnich tygodniach miał swoje problemy i niczym szczególnym nie imponował – prowadzeni przez Kendalla Lykesa (21 punktów, 7 zbiórek) szybko odzyskali prowadzenie. W czwartej kwarcie mieli nawet kilkanaście punktów przewagi. Anwil nie poddał się jednak bez walki. Skuteczni byli tego wieczora Nick Odgenda (17 punktów, 7/8 za gry) i Luke Petrasek (15 punktów., 3/5 za 3), w roli kreatora gry starał się jak mógł Michał Michalak (10 punktów i po 5 zbiórek oraz asyst), a gdy kilka sekund przed końcem przy trzypunktowym prowadzeniu gospodarzy (85:82) sędziowie przyznali trzy rzuty wolne Kamilowi Łączyńskiemu dogrywka była na wyciągnięcie ręki.
Niestety, zmęczony ostatnimi tygodniami kapitan Anwilu (w środę 6 punktów i 5 asyst, 1/6 za 3) już pierwszy rzut znacząco spudłował. Gdy jego kolegom nie udało się zebrać piłki po specjalnie spudłowanej trzeciej próbie – było po meczu.
Czy także po kolejnej europejskiej przygodzie Anwilu? Fribourg wczoraj przegrał na własnym parkiecie z Ludwigsburgiem 73:78, choć mecz z niemieckim rywalem zaczął od prowadzenia aż 30:11 po pierwszej kwarcie. Mistrz Szwajcarii jest na pewno drużyną będącą w zasięgu włocławian. Anwil wygrał pierwszy mecz 78:72, lecz jeśli ekipa trenera Ernaka wygra za tydzień kończące rywalizację w 2. rundzie starcie w Szwajcarii różnicą co najmniej 20 punktów – będziemy jednak mówić o dużej niespodziance! Dzień wcześniej, we wtorek 4 lutego zostanie rozegrany mecz Ludwigsburg – Charleroi.