Jeśli przed rozpoczęciem sezonu można było mieć wątpliwości, czy zbudowany latem we Włocławku skład jest wystarczająco atletyczny, a jego możliwości defensywne okażą się wystarczające, by rywalizować choćby na poziomie walki o medale w PLK. Po piątkowym meczu w tym kontekście w okolicach Hali Mistrzów zawyła pierwsza syrena alarmowa.
W pierwszej połowie Arka zdobyła 33 punkty.
W drugiej dołożyła 30 i już na przerwę schodziła z 12 przewagi (63:51).
Wracający do Włocławka w barwach gości Kamil Łączyński od pierwszej minuty z precyzją prowadził grę swojej drużyny (10 asyst i tylko 2 straty), a kolejnymi trafieniami kibiców Anwilu dobijali dwaj byli koszykarze ich zespołu – Jarosław Zyskowski i Jakub Garbacz. Tylko w dwóch pierwszych kwartach złożyli się na 29 punktów, trafiając 9 z 10 rzutów z gry.
Garbacz trafił w tym meczu tylko jeden rzut za 2 punkty, ale nawet wówczas zrobił wrażenie.
Ostatecznie były reprezentant Polski mecz zakończył z dorobkiem 23 punktów, trafiając pierwszych siedem rzutów za 3. Był nie do zatrzymania, a goście także w drugiej połowie ani myśleli zwalniać tempa.
Na początku czwartej kwarty Arka prowadziła już różnicą 25 punktów (96:71). W końcówce gospodarze odrobili nieco strat, lecz ogólnie poczucie niemocy drużyny prowadzonej przez Grzegorza Kożana pozostało.
Najwięcej punktów dla gospodarzy zdobył Isaiah Mucius (23). Elvar Fridriksson (16 pkt, 6 asyst) przegrał bezpośrednią rywalizację z Łączyńskim.
Za tydzień do Hali Mistrzów przyjedzie niepokonany jeszcze w tym sezonie MKS ze świetnie znanym we Włocławku trenerem Krzysztofem Szablowski. Oglądając w piątek mecze obu drużyn trudno byłoby znaleźć argumenty za tym, że to Anwil będzie faworytem zaplanowanego na następną niedzielę meczu.