Strona główna » Andrzej „Killer” Pluta nie pozwolił Legii wpaść w tarapaty – w wielkim finale PLK jest już remis!
PLK

Andrzej „Killer” Pluta nie pozwolił Legii wpaść w tarapaty – w wielkim finale PLK jest już remis!

0 komentarzy
Jeśli to prawda, że seria playoff rozpoczyna się na dobre, gdy zespół niżej notowany przed rozpoczęciem walki wygrywa mecz w hai rywala – finał PLK na dobre wystartował w środę. Legią dzięki fenomenalnej trzeciej kwarcie i zimnej krwi Andrzeja Pluty wygrała w Lublinie 84:78 i po dwóch meczach mamy remis 1:1.

Gdyby ktoś chciał wyciągnąć zbyt daleko idące wnioski z pierwszej kwarty drugiego meczu finałowego – mógłby pomyśleć, że Start faktycznie jest w tej serii nie tylko drużyną rozpoczynającą rywalizację z przewagą własnego parkietu, ale także – po prostu tą lepszą. Goście przegrywali tylko 20:24 głównie dzięki świetnemu momentowi Keifera Sykes’a (w całym meczu 8 punktów, 2/6 z gry).

Tego co się stało w drugiej kwarcie kibice Legii mogą jednak zapamiętać na dłużej – goście przeprowadzili imponującą szarżę, na którą zespół Wojciecha Kamińskiego, mimo kolejnych przerw na żądanie trenera, nie był w stanie odpowiedzieć.

Poprawiona defensywa gości zatrzymała Start na zaledwie 15 punktach, a po drugiej stronie boiska szaleli gracze Heiko Rannuli – punkty zdobywał nie tylko Kameron McGusty (łącznie 12, po 4 asysty i zbiórki) i Mate Vucić (15, 7 zbiórek), ale także nieprzydatny w pierwszym meczu EJ Onu, który trafił nawet za 3 i – przede wszystkim – świetnie bardzo aktywny Aleksa Radanov (15 punktów, 10 asyst).

Dominację Legii w drugiej kwarcie najlepiej oddawał wsad Onu:

https://www.youtube.com/watch?v=xNzKLVyf8wY

Prawdziwą gwiazdą Legii okazał się jednak w środowy wieczór Andrzej Pluta junior.

To reprezentant Polski trafiając swój firmowy step-back równo z końcową syreną dał Legii aż 15-punktowe prowadzenie po dwóch kwartach (54:39).

To on w pierwszej połowie rozdał 6 asyst, nie notując żadnej straty.

Gdy w drugiej połowie Start rzucił się do odrabiania strat, które w pewnym momencie sięgały nawet 17 punktów – to on w kluczowym momencie ostatniej kwarty, gdy ofensywa Legii zaczęła się nieco „krztusić”, wyszedł przed szereg i przy stanie 77:71 odpalił trójkę z 8 metrów trójkę. Oczywiście, że trafił.

Profesjonalny, koszykarski killer!

Lublinianie mieli jeszcze swoje szanse, walczyli do końca, ale ostatecznie – można było odnieść wrażenie, że rzuty Pluty podciął im skrzydła. Polski rozgrywający Legii zakończył występ z dorobkiem 16 punktów (5/10 z gry), 8 asyst i 4 zbiórek, popełniając też przez 33 minuty tylko 2 straty.

– Nie powiedziałbym, że wygrywając raz w Lublinie wykonaliśmy plan, ale już nie mogę się doczekać kolejnego meczu. Jestem przekonany, że grając we własnej hali ze wsparciem swoich kibiców dostaniemy jeszcze większych skrzydeł – mówił po meczu 25-latek.

W zespole Startu tym razem słabiej wypadł bohater pierwszego starcia Tevin Brown (6 punktów, 0/5 za 3). Najwięcej punktów dla lublinian zdobyli Manu Lecomte i Courtney Ramey (po 18). Po raz kolejny w tym sezonie potwierdziło się, że zespół trenera Kamińskiego ma problemy, by wygrywać, gdy jego zawodnicy notują słabą skuteczność rzutów z dystansu (5/21).

Kolejne dwa mecze serii finałowej w Warszawie – najbliższy w sobotę o godz. 20.