Anwil Włocławek – Energa Czarni Słupsk 91:80
Pozyskany latem przez Anwil amerykański skrzydłowy dosyć wolno aklimatyzował się we włocławskim zespole, jednak w ostatnich meczach rola Erica Locketta w grze drużyny zauważalnie wzrosła. Pierwszym elementem były jego celne rzuty z dystansu z narożników po odegraniach kolegów, ale 29-latek stopniowo dodaje do tego coraz skuteczniejszą grę na piłce i coraz lepsze czytania zachowań obrony.
Wszystkie te elementy Lockett zaprezentował w meczu z Czarnymi Słupsk. Zdobył łącznie 24 punkty przy zaledwie 13 rzutach z gry, prawie idealnie rozdzielając próby za 2 i za 3 punkty. Trafił również 5 z 6 rzutów wolnych. W zespole gości zabrakło gracza, który miałby wystarczający wzrost i dynamikę, by ustać Amerykaninowi w defensywie.
Równie efektywny w ataku był Michał Michalak. Kapitan Anwilu trafił 7 z 12 rzutów z gry i zakończył mecz z dorobkiem 18 punktów. To właśnie ten duet w dużej mierze pociągnął Anwil do zwycięstwa w drugiej połowie, którą włocławianie wygrali 48:38, a Lockett z Michalakiem zdobyli razem w jej trakcie aż 28 punktów.
Koszykarze Czarnych na pewno przyjechali do Włocławka z dużymi ambicjami, ale zwłaszcza po przerwie nie mieli atutów by zagrozić gospodarzom. Sytuację słupszczan skomplikowała kontuzja Jordena Duffy’ego, który zagrał w Hali Mistrzów tylko przez pięć minut. Ciężar rozgrywania spoczął zatem na Aigarsie Skele i chociaż Łotysz zanotował 12 punktów, 7 zbiórek i 8 asyst, to z każdą minutą widać było u niego narastające zmęczenie.
Asyst Skele powinien mieć zresztą więcej, lecz goście byli w piątek mocno nieskuteczni – trafili zaledwie 28 z 62 rzutów z gry. Innym ich problemem były zbiórki na własnej tablicy. Nawet przy braku wciąż kontuzjowanego Mate Vucicia, koszykarze gospodarzy byli w stanie zebrać aż 18 piłek po atakowanej stronie, z czego sześć padło łupem bardzo aktywnego Kacpra Borowskiego.
Dzięki wygranej trzeciej kwarcie 26:17 Anwil pewnie kontrolował sytuację i ostatecznie pokonał słupszczan 91:80. Prowadzony przez Grzegorza Kożana zespół poprawił zatem swój bilans na 5-3. Z kolei Czarni po ośmiu spotkaniach mają w dorobku cztery zwycięstwa i cztery porażki.
Tauron GTK Gliwice – AMW Arka Gdynia 66:89
Na siedem minut przed końcem drugiej kwarty, po trafieniu za trzy punkty Jareda Godfreya, na tablicy wyników widniał remis 30:30. Zapowiadało się zatem, że GTK łatwo nie pozwoli Arce na wywiezienie dwóch punktów do Gdyni. To był jednak ostatni taki moment w piątkowym spotkaniu – pozostałe minuty pierwszej połowy goście wygrali aż 20:2 i właśnie w tym fragmencie rozstrzygnęli losy wygranej.
Końcowy wynik i różnica 23 punktów to zresztą najmniejszy wyrok na który zasłużyli gliwiczanie. Po 28 minutach przegrywali oni aż 39:69 i dopiero wtedy rywale trochę poluzowali śrubę, którą dokręcali zwłaszcza w ataku. Po trzech kwartach mieli w swoim dorobku aż 22 celne z 29 oddanych rzutów za dwa punkty, a w zdobyczach z pola trzech sekund demolowali gospodarzy aż 40:16.
Równie duże problemy zawodnicy GTK mieli po atakowanej stronie parkietu. Chociaż w całym meczu popełnili niewiele – osiem – strat, to z gry trafiali ze skutecznością zaledwie 29 procent. A wiele, zbyt wiele z 47 przestrzelonych rzutów było oddanych po koźle, z trudnych pozycji, bez wcześniejszego ruchu piłką. Jedynym pozytywem wśród gospodarzy był udany powrót do gry po kontuzji Kuby Piśli, który w ciągu 12 minut zdobył 10 punktów, trzykrotnie trafiając zza linii 6,75 metra.
W zespole Arki najskuteczniejszy był Kresimir Ljubicić – wciąż mało efektowny, ale w piątkowym meczu skuteczny w strefie podkoszowej (18 pkt). Po 16 punktów dodali Jakub Garbacz i Courtney Ramey, a Amerykanin dołożył również 7 asyst. Z kolei Garbacz popisał się kolejnym w bieżącym sezonie atomowym wsadem.
Gdynianie wygrali już po raz szósty w obecnych rozgrywkach i z bilansem 6-2 wchodzą w przerwę reprezentacyjną w ścisłej ligowej czołówce. Z kolei GTK Gliwice z dwoma zwycięstwami i sześcioma porażkami pozostaje w strefie potencjalnych spadkowiczów, ma jednak w dorobku o jedną wygraną więcej od Miasta Szkła Krosno.