czwartek, 16 października 2025
Strona główna » Na początku był chaos, a potem zwycięstwo. Czy to będzie ścieżka Śląska Wrocław?

Na początku był chaos, a potem zwycięstwo. Czy to będzie ścieżka Śląska Wrocław?

0 komentarzy
Bilans 2-1 w EuroCup i 0-2 w Orlen Basket Lidze jest równie nierówny i chaotyczny, jak momentami wygląda gra Śląska Wrocław. Środowe zwycięstwo 94:93 z U-BT Cluj Napoca dało jednak nadzieję, że z tego chaosu mogą wyłonić się dla kibiców 18-krotnego mistrza Polski naprawdę fajne rzeczy.

Gdy w połowie 3. kwarty Śląsk przegrywał już różnicą 16 punktów (44:60), trudno było przypuszczać, że w tym meczu może się coś jeszcze zmienić. Kibice w hali Orbita też chyba średnio wierzyli w odwrócenie losów spotkania, a i wśród koszykarzy wizualnie wyglądało to różnie.

Wiara na pewno była jednak w Noah Kirkwoodzie i Jakubie Niziole. Bardzo żywo na ławce cały czas reagował również trener Ainars Bagatskis. Na pomeczowej konferencji prasowej Łotysz wyliczył sporo systemów defensywy zastosowanych przez jego zespół. Wszystko po to, by wybić rywali z uderzenia.

Od 44:60 kolejne pięć minut Śląsk wygrał za to aż 21:7, a widoczny w jego grze chaos wyglądał na coraz lepiej kontrolowany. Wkład w ostateczne zwycięstwo wrocławian – już drugie w tegorocznych rozgrywkach EuroCupu – miało wielu koszykarzy. Praktycznie każdy z tych, którzy spędzili co najmniej 14 minut na parkiecie. Takich było aż ośmiu.

Jajko czy kura Djordjevicia?

Środowej wygranej na pewno nie byłoby bez Stefana Djordjevicia. Serbski środkowy po serii nieudanych meczów i widocznej nawet z poziomu trybun frustracji swoją nieporadnością we Wrocławiu, mecz przeciwko mistrzowi Rumunii rozpoczął na ławce rezerwowych. Pierwsze minuty niekoniecznie były udane. Jego floaterki z pomalowanego wpadały losowo, a były center Arki miał też duże problemy z wyższym i bardziej mobilnym Dusanem Mileticiem, podstawowym środkowym Śląska z sezonu 2023/24.

Osoba Mileticia pokazuje zresztą wyzwanie, któremu w środę podołał wrocławski zespół. Dwa sezony temu Serb był nie tylko jednym z liderów, ale też zapewne najlepiej opłacanym graczem 18-krotnego mistrza Polski. W zespole Cluj-Napoca wchodzi z ławki rezerwowych, gdyż liderami są w nim gracze z poziomu zarobków w wysokości 250-300 tys. dolarów rocznie, nieosiągalnych w PLK. Sam Miletić na liście płac może znajdować się poza klubowym Top 5 swojego obecnego klubu.

Niezależnie, z jak mocnym przymrużeniem oka traktowane są przez polskich kibiców zespoły z Rumunii, akurat pod względem poziomu wynagrodzeń i sukcesów w Europie ekipa z Transylwanii odjechała potentatom polskiej ekstraklasy w ostatnich latach bardzo daleko.

Wrócmy jednak do Djordjevicia. Początek jego występu nie był zbyt udany, ale widać było, że tym razem Serb nie chce przegrać ze swoją frustracją i walczy o przełamanie. Także pod względem funkcjonowania w zespole – nie tylko na parkiecie. Pokazał to choćby wtedy, gdy w drugiej kwarcie Śląsk zanotował run 8:0, a po wziętym przez trenera gości czasie na żądanie to właśnie Djordjević jako pierwszy wyskoczył z ławki i w wyskoku przybił piątkę klatką piersiową z Błażejem Czerniewiczemm który chwilę wcześniej trafił rzut z dystansu.

Dobra energia Serba przełożyła się na jego lepszą grę po przerwie. Floaterki wpadały coraz częściej, a sam Djordjević z każdą minutą skuteczniej wykorzystywał przewagę fizyczną w podkoszowej walce z Mileticiem, umiejętnie wchodząc z nim w kontakt w walce na tablicach. Ostatecznie zakończył spotkanie z dorobkiem 19 punktów i 8 zbiórek.

Jakub Nizioł – znaczy kapitan!

Czy to jeszcze nie jest za wcześnie, by chwalić decyzję trenera Bagatskisa o zrobieniu z Jakuba Nizioła kapitana zespołu? Być może. Trudno nie odnosić jednak wrażenia, że przynajmniej w pierwszych tygodniach na samego skrzydłowego Śląska ten fakt wpłynął bardzo pozytywnie.

Widać to było nie tylko w środowy wieczór. Tak było również i w sobotę w Wałbrzychu, gdzie – gdy również obserwowałem spotkanie z trybun – imponowało to, jak Nizioł starał się pomóc w przełamaniu niemocy Djordjevicia. Nie tylko mobilizując go zachowaniem i gestami. Także wypatrując go dobrze ustawionego pod koszem, nawet w momentach, gdy sam miał otwarte rzuty z dystansu.

Przeciwko Cluj-Napoca polski skrzydłowy też mocno pomagał zespołowi na wielu polach. 14 punktów, 6 zbiórek i 6 asyst to już wystarczająco dobra statystyka, ale w jego grze mogły zaimponować też decyzje podejmowane na parkiecie. Nizioł dobrze wyczuwał kiedy samemu rozpocząć kontratak po zbiórce, a dynamiczne ataki close-outów w jego wykonaniu były bardzo trudne do zatrzymania dla defensywy rywali. Błędy? Jasne, były, ale wyraźnie mniej niż w poprzednich latach. Szczególnie ograniczone zostały przez polskiego skrzydłowego te wynikające z obniżenia poziomu koncentracji.

Gray i Sanon wahadłem Śląska

„Śląsk będzie chimeryczny, bo tacy są Kadre Gray i Issuf Sanon” – taką opinię usłyszałem po środowym meczu i trudno się z nią nie zgodzić.

Ową chimeryczność widać nawet nie tylko z meczu na mecz, ale w skrajnych przypadkach – nawet z posiadania na posiadanie.

Z każdym kolejnym spotkaniem widać jednak coraz mocniej, że Gray nie radzi sobie w roli podstawowego rozgrywającego. Na pewno nie wtedy, gdy trzeba ustawić akcję pozycyjną, minąć rywala i stworzyć przewagę, czy poszukać właściwego rozwiązania w akcji dwójkowej. Amerykanin zbyt często „zakozłowuje się” w miejscu. Gdy kryje go wyższy obrońca, ma ewidentne problemy z widzeniem parkietu i odczytywaniem ustawienia obrony. Szczególnie było to widoczne w bezpośrednim pojedynku z niezwykle szybkim i kreatywnym Daronem Russellem, któremu zaledwie 2 zbiórek zabrakło do triple-double (21pkt + 8zb. + 15 as.).

Sam Gray zakończył jednak środowy mecz z dorobkiem 14 punktów i 6 asyst. To on trafił dwie kluczowe „trójki” w końcówce, które przełamały remis 86:86. To również on seryjnie znajdował kolegów podaniami w trzeciej kwarcie, gdy dobrą obroną Śląsk otworzył sobie możliwość gry z kontrataku. Nie zmienia to jednak faktu, że Noah Kirkwood i Issuf Sanon coraz częściej przejmują od niego prowadzenie gry wrocławian w roli podstawowych ballhandlerów.

Czy Śląskowi potrzebny jest combo guard o wzroście niewiele przekraczającym 180 cm? Niekoniecznie. Do zwolnienia Amerykanina oczywiście jednak nie nawołujemy – takowych decyzji w Śląsku w ostatnich latach było aż nadmiar. Trzeba po prostu spokojnie przedefiniować niektóre role w zespole.

O tym, jak duże zaufanie do Sanona ma trener Bagatskis można było się przekonać m.in. w drugiej kwarcie, gdy w kilku akcjach dzielił on pozycje obwodowe wspólnie z Błażejem Czerniewiczem i Jakubem Niziołem. Odpowiedzialność spoczywająca w konstrukcji była zatem na ukraińskim obwodowym bardzo duża.

A to, jak szybko potrafi się zmieniać ocena gry Sanona przekonaliśmy się jednak choćby w decydujących minutach spotkania. Nietrafiony wsad, przestrzelone dwa wolne w ostatnich sekundach, czy ogólnie zaledwie 2 z 12 rzutów z gry…

Czy taki gracz może zaliczyć mecz do udanych? Jak najbardziej! Gdy ciężko pracuje w defensywie – na przykład wymuszając błąd ośmiu sekund – czy też tworzy przewagi w ataku pozycyjnym minięciami na koźle.

Wybuchowy Sanon i lodowaty – przynajmniej na zewnątrz – Kirkwood to na pewno jeden z najciekawszych wrocławskich kontrastów do obserwowania w pierwszych tygodniach sezonu 2025/26.

Trójgłowy smok zionął ogniem

21 punktów i 11 zbiórek w ciągu niecałych 49 minut gry. Taki dorobek zanotował trójgłowy smok Śląska na pozycjach podkoszowych w osobach Jakuba Urbaniaka, De’Jona Davisa i Jareda Colemana-Jonesa. Całkiem przyzwoity dorobek i każdy z nich dołożył swoją cegiełkę do wygranej.

Czy jednak któregoś z nich trenera Ainars Bagatskis może uznać za pewniaka w każdym meczu? Na pewno nie. Ich postawa zdecydowanie bardziej przypomina loterię fantową ze średniej jakości nagrodami. Patrząc na powyższy tercet to za najmocniejszą stronę uznalibyśmy rzuty z dystansu Urbaniaka, które nawet, jak nie wpadają – a całkiem często jednak znajdują drogę do kosza – to sprawiają wrażenie, że będą bardzo silną stroną w karierze tego zawodnika.

Wypożyczony z hiszpańskiej Gran Canarii koszykarz ma wciąż jednak wiele do poprawy w czytaniu gry. Nawet w tak prostych elementach, jak rozrzucenie piłki i zmiana strony ataku. Podobne pozytywy i negatywy widać również w grze pozostałej dwójki podkoszowych WKS.

Być może właśnie dlatego trener Bagatskis tak mocno nawołuje – czy to podczas meczów, czy też w trakcie konferencji prasowych – by jego gracze zawsze emanowali na parkiecie energią, nie bali się poświęcać ciała i walczyli o każdy centymetr parkietu. Cechy wolicjonalne na stałym poziomie na pewno w dużym stopniu pozwalają zniwelować falujący wachlarz koszykarskich umiejętności.

W środowy wieczór przyniosło to niewątpliwie efekt. Na pomeczowej konferencji prasowej, tym razem nie szkoleniowiec Śląska, a opiekun gości MIhai Silvasan narzekał na słabszą energię swoich zawodników i dominację fizyczną wrocławskich koszykarzy. Świadczyło o tym choćby aż 15 zbiórek w ataku gospodarzy i 22 punkty z ponowień, w porównaniu do zaledwie 6 w wykonaniu gości.

Nie brakowało również efektownych kontrataków.

Dom, słodki dom

A gdyby to, co napisaliśmy powyżej nie miało żadnego znaczenia? Gdyby Śląsk wygrał głównie dlatego, że grał u siebie i w sezonie 2025/26 miał się okazać zespołem własnej hali – nieważne czy Stulecia, czy też Orbity?

Trzy wyjazdowe porażki w Sopocie, Manresie i Wałbrzychu przynajmniej częściowo mogą tę teorię potwierdzać. Kolejny test niewiele powie, przynajmniej w przypadku planowego zwycięstwa – już w piątek Śląsk, zaledwie 48 godzin po występie w EuroCup, zagra w Gliwicach przeciwko tamtejszemu GTK. To po dwóch kolejkach nowego sezonu ekstraklasy zdecydowanie najgorsza drużyna Orlen Basket Ligi.

WKS Śląsk – czyli piąty obecnie zespół grupy A EuroCup, plasujący się w tabeli między Arisem Saloniki a Umana Reyer Wenecja – nie może przegrać na wyjeździe po raz kolejny. Prawda?