Strona główna » Igor Milicić jr: Stawałem okoniem, a bunt był niewskazany. Śnię swój sen o NBA

Igor Milicić jr: Stawałem okoniem, a bunt był niewskazany. Śnię swój sen o NBA

4 komentarze
W kolejnym sezonie, kończąc karierę w NCAA, zagra w naprawdę solidnej uczelni. Za 12 miesięcy chciałby zostać wybrany w drafcie przez jedną z drużyn NBA. Póki co szykuje się do walki z reprezentacją Polski prowadzoną przez własnego ojca o awans do igrzysk w Paryżu. Przed jej rozpoczęciem Igor Milicić jr szczerze opowiada nam o błędach, które popełnił i marzeniach, których nie porzuca.

Aleksandra Samborska: Kibice, którzy nie śledzą koszykówki akademickiej od kilku dni zachodzą w głowę – kiedy ten młody Milicić stał się pełnoprawnym seniorem, strasząc tak szerokim wachlarzem możliwości na boisku?

Igor Milicić Jr: Przełom nastąpił chyba już po pierwszym roku spędzonym w Niemczech. W tamto lato bardzo dużo i efektywnie pracowałem z tatą. Wtedy naprawdę nabrałem wiatru w żagle i mimo przeciwności losu, które pojawiały się po drodze – nieustannie chcę przeć do przodu. 

Przeciwności o których mówisz związane były z pierwszym rokiem w Virginii?

Tak, to był trudny czas. Do Virginii przyleciałem po świetnym okresie w Ulm, w Europie miałem już łatkę wyróżniającego się talentu, a przez to dość duże sportowe ego. Na pierwszym roku popełniłem sporo błędów, bo nie chciałem zmienić nastawienia do amerykańskiej gry. Po czasie widzę, że bez sensu stawałem do różnych rzeczy okoniem i ten bunt był zupełnie niewskazany. 

Trafiłem do zespołu i trenera, który tak pracując wygrał mistrzostwo dwa sezony wcześniej i owszem, miał na mnie pomysł, ale w systemie, który odbiegał od gry po mojemu. Do tego wszystkiego źle jadłem, przytyłem. Dużo rzeczy złożyło się na to, że w Virginii nie wyszło. Potrzebny był radykalny krok i świeży start. 

W Charlotte chyba już wszystko zatrybiło?

Tak, trafiłem w dziesiątkę, odbudowałem się mentalnie, miałem wokół siebie świetnych ludzi, fajnych chłopaków, zawsze miło będę wspominał te 2 lata, a zmiany w NCAA, dzięki którym mogłem sobie pozwolić na dodatkowy transfer otworzyły teraz kolejną perspektywę. W ogóle miałem szczęście, że po pierwszym transferze – z Virginii do Charlotte – nie musiałem przesiedzieć jednego roku na ławce. Pełnię szczęścia dopełniła odgórna zgoda na drugi transfer i tak studia skończę w Tennessee.

Co zadecydowało o wyborze tej uczelni? 

Skoro była możliwość na jeszcze jedną przeprowadzkę – wspólnie z tatą sprawdziliśmy raz jeszcze tzw. transfer portal. Rozumiem ten amerykański, uniwersytecki świat, więc miałem pełne wsparcie, piłka była po mojej stronie. Nie wykluczałem, że wrócę do Charlotte, bo czułem się tam naprawdę świetnie, ale telefony rozdzwoniły się momentalnie. 

Na tacy miałem topowe szkoły z całego kraju. Oglądałem video sam, z tatą – co grają, jak grają, pod trójki, pod czwórki. Długo i wnikliwie analizowaliśmy, tak padło na Vols. Dlaczego? W dużej mierze również dlatego, bo śnię o tym, żeby zagrać w NBA, a konferencja SEC, w której występuje właśnie University of Tennessee, daje regularnie najlepszej lidze naprawdę ciekawe prospekty. Stamtąd do NBA trafia więcej młodych chłopaków niż z innych części Stanów. 

Przecież ja właśnie w tym celu, zamiast zamiast zostać w Ulm czy wrócić do Polski, poleciałem do Ameryki. Żeby od tego mojego marzenia o grze w NBA dzieliła mnie jak najmniejsza odległość. 

Czyli trener reprezentacji Polski wspiera, ale nie decyduje?

Odkąd wyjechałem z domu rodzinnego, sportowe decyzje podejmuję w zasadzie sam. Jasne, ciężko byłoby nie konsultować rozwoju z rodzicami czy trenerami, słucham różnych głosów, ale finalnie robię to, co sam sobie zakładam. 

Tata jak to tata – wymaga dużo, gdy pracujemy indywidualnie. Jest perfekcjonistą, kocha wygrywać i robi wszystko, żeby do zwycięstw prowadziła praca wykonana na tip-top. Ja to wiem, ty to wiesz, kadra to wie, kibice w Polsce też już to wiedzą. 

W kwestiach szkoleniowych tata i trenerzy ze Stanów mówią zazwyczaj jednym głosem, bo widzą, na jakim poziomie robię rzeczy, które przychodzą mi najłatwiej, a z czym mógłbym radzić sobie lepiej. Czy to w college’u czy u taty – dziś robię to, co proponuje trener. Nieważne, jaka to pozycja – czy bliżej czy dalej od kosza. W przyszłości też będę adaptował się tam, gdzie będzie dla mnie miejsce, bo ja lubię grać naprawdę różne rzeczy! Po pierwszym roku w Virginii od wszystkich słyszałem – popraw obronę. Skupiłem się na tym i myślę, że zrobiłem duży postęp. Dziś chcę rozwijać grę z piłką i grę do kosza. 

A jak z tą tęsknotą za domem rodzinnym? Waszą piątkę, rodziców, ciebie i braci pamiętam jako bardzo zgraną drużynę, a mija kolejny rok, odkąd jesteście w trzech różnych miejscach na świecie…

To się nie zmieniło, wszyscy bardzo się wspieramy i cenimy siebie nawzajem. To taka nasza rodzinna cecha, że zawsze, nawet w rozjazdach, potrafimy trzymać się razem. Nie wiem, czy kiedykolwiek znajdę bliższych sercu przyjaciół niż moi dwaj młodsi bracia. Robimy wszystko, by mimo tych odległości spędzać ze sobą jak najwięcej czasu. Zoran rok temu odwiedził mnie w Stanach, to był fantastyczny okres. On ma w sobie taki spokój i luz, a Teo to wciąż ta sama charakterna bestia. 

Te usposobienia mogą oddawać także ich styl gry w basket, także w przyszłości – prawda?

Oj tak! Teo w tym roku w półfinale mistrzostw Niemiec U16 zdobył 30 punktów, 12 zbiórek, 11 asyst i 7 przechwytów. Oglądałem ten mecz ze Stanów i miałem łzy w oczach, maluch wyczyniał takie rzeczy! On nie odpuszcza, w obronie na całym boisku jest nieustępliwy, jak się nakręci to zabierze ci piłkę w 3 sekundy i zanim się zorientujesz, on już po drugiej stronie boiska kończy dwutakt. Nawet z góry, bo i to już umie! 

Zoki zrobił ostatnio niesamowite postępy m.in. we wspomnianej grze z piłką, umie fajnie zwodzić, a do tego wszystkiego mocno wyrósł. Nasze ostatnie, rodzinne zgrupowanie w Chorwacji obfitowało w naprawdę ciężkie, wspólne treningi podczas których, w sytuacjach 1 na 1, Zoran potrafił przeciwko mnie punktować, a przecież jeszcze chwilę temu, właśnie przez różnicę wzrostu, było to nie do pomyślenia. 

To już nie są maluchy. W przyszłości również będą poważnymi zawodnikami. Mam nadzieję, że kibice przekonają się o tym już niebawem! 

Bracia mieszkają z mamą w Ulm, skąd prosto do USA wyjechałeś nie tylko ty, ale i Jeremy Sochan. Znacie się długo i dobrze. Czy ta bliska relacja przełoży się na siłę polskiej gry skrzydłowymi?

Mam nadzieję, że będzie to widoczne już na turnieju w Walencji! Z Jeremim graliśmy razem w II lidze niemieckiej i debiutowaliśmy w kadrze u Mike’a Taylora, bo w juniorskich reprezentacjach Polski, na które przyjeżdżał Jeremy powoływany byłem tylko do szerokiego składu i to się zmieniło dopiero przy okazji reprezentacji U20 w lato między Virginią a Charlotte. 

W Niemczech we dwójkę na pewno byliśmy najlepszymi graczami tamtego zespołu i najlepszymi kumplami z tamtej drużyny. Skoro po wspólnym roku po Jeremiego zwróciło się Baylor a po mnie Virginia to nasze zgranie już wtedy musiało stać na naprawdę wysokim poziomie. 

Wystarczył rok, żeby po Jeremiego zgłosili się Spurs, a w San Antonio jego gra ewoluuje i inspiruje innych. Ja jako skrzydłowy chcę grać z piłką i przepychać się bez niej. Wiem, że grę on the ball muszę jeszcze poprawić, co przy moim wzroście nie jest najprostsze, ale na przykładzie wystawianego przez trenera Popovicia na rozegranie Jeremiego widać, że zawodnicy naszych gabarytów mogą robić to naprawdę dobrze. 

Jeremiemu to granie jako playmaker na pewno pomoże. Będzie widział i czuł to boisko jeszcze lepiej. Zresztą on już widzi i czuje mnóstwo – przyjechał do nas na zgrupowanie i sety ogarnia od ręki,. Oboje dobrze przecież wiemy, że to w przypadku drużyn prowadzonych przez mojego tatę wcale nie jest takie proste! (śmiech)

Tak jak Jeremi – ja też chcę dołożyć ten element gry z piłką do swojej koszykówki, wtedy otworzę sobie w zasadzie całe boisko. Nie chcę być w ataku zawodnikiem jednego formatu, który grozi wyłącznie rzutem, bo na zawodowstwo to zdecydowanie za mało. Nad tym pracuję, żebyśmy w przyszłości mogli mówić o polskiej sile skrzydeł. 

Gdzie Igor Milicić Jr widzi więc siebie, a gdzie reprezentację Polski za 5 lat?

Czas pokaże, wszyscy będziemy dawali z siebie maksa, żeby to był absolutny top. Dziś wybiegamy jednak w przyszłość tylko o tydzień – skupiamy się na kwalifikacjach olimpijskich. Chcemy dać polskiej koszykówce ten Paryż.

Rozmawiała Aleksandra Samborska, @aemgie 

4 komentarze

Pawel 28 czerwca, 2024 - 12:51 - 12:51

zjedz snickersa… gdyby nie tata to byś nie powąchał reprezentacji…taka prawda

Odpowiedz
Michał 28 czerwca, 2024 - 13:51 - 13:51

Paweł zmień Pampersa! Gdyby nie mama nadal siedział byś w obsranym! zakładam Paffcio że nie oglądałeś kosz kadry w meczach towarzyskich… Ale pewnie w pomieszczeniu w którym skrolujesz telefon nie ma mądrzejszych od Ciebie! Pozdro!

Odpowiedz
Fifi 28 czerwca, 2024 - 13:12 - 13:12

Świetny wywiad i JUŻ bardzo dobry koszykarz, prosimy o więcej

Odpowiedz
Kibic 28 czerwca, 2024 - 21:40 - 21:40

Super, że w kosza jak w siatkówce mamy sporo młodych utalentowanych zawodników. Wiem że zaraz można napisać, daleko koszykarzom do sukcesów w siatkę, ale super się ogląda jak grają nasi koszykarze.

Odpowiedz

Napisz komentarz

Najnowsze wpisy

@2022 – Strona wykonana przez  HashMagnet