Ostatecznie wygraliśmy pewnie – 90:78 – zatem przez kolejne 48 godzin na spokojnie możemy szukać pozytywów piątkowego spotkania. Nie zapominamy jednak również o elementach wymagających poprawy. W poniedziałek w Hadze poprzeczka zostanie zawieszona na pewno wyżej – Holendrzy nieprzypadkowo w pierwszym meczu eliminacji pokonali Łotyszy na wyjeździe, prowadząc z nimi w pewnym momencie nawet różnicą 23 punktów.
Blask #1: Zwycięstwo!
Niezależnie od przebiegu meczu, stylu gry i innych wątpliwości dotyczących piątkowych wydarzeń w Gdyni, którymi podzielimy się później, na końcu w sporcie zawodowym ocenę determinuje przede wszystkim końcowy wynik. Mecz z Austrią był pierwszym ze meczów, które nasz zespół musiał wygrać i polscy koszykarze byli w stanie tego dokonać. Ostatecznie w miarę pewnie.
O tym, że o zwycięstwa na tym poziomie wcale nie jest łatwo przekonały się w ostatnich dniach choćby reprezentacje Serbii, Litwy czy Włoch. Ci pierwsi do wygranej potrzebowali odrobienia 23-punktowej straty z pierwszej połowy wyjazdowego spotkania ze Szwajcarią. Litwini – w absolutnie niezwykłych okolicznościach – wyrwali w ostatnich sekundach wygraną Wielkiej Brytanii. Włosi przegrali z Islandią.
My na szczęście takich nerwów i kłopotów uniknęliśmy. Mamy nadzieję, że podobnie będziemy mogli napisać w poniedziałek około godz. 21 po starciu z Holendrami.
Blask #2: Postawa pierwszej piątki
Chociaż w wyjściowym składzie znalazło się tylko dwóch zawodników spośród tych, którzy rozpoczynali mecze na tegorocznym EuroBaskecie – to oczywiście Mateusz Ponitka i Michał Sokołowski – to właśnie postawa zawodników pierwszej piątki była motorem napędowym najlepszych fragmentów gry naszej reprezentacji.
Kłopoty z faulami Dominika Olejniczaka spowodowały, że w drugiej połowie tylko przez 60 sekund byliśmy w stanie zagrać w takim zestawieniu. Jest czego żałować, gdyż do przerwy piątka Harding-Ponitka-Sokołowski-Szumert-Olejniczak dwa fragmenty gry o łącznej długości 5 minut i 20 sekund wygrała z Austriakami aż 16:2.
Łącznie wymieniony kwintet graczy zdobył 77 z 90 punktów polskiego zespołu. Zanotował też 30 z 50 zbiórek i 14 z 16 asyst całej drużyny.
Blask #3: Debiut Jerricka Hardinga
32 punkty zdobyte z 21 rzutów z gry i 8 wolnych, trafionych na 100-procentowej skuteczności. Dodatkowo 5 asyst przy tylko 1 stracie, no i wartość absolutnie bonusowa – dwa efektowne bloki. Jerrick Harding był w piątkowy wieczór dokładnie tak dobry, jak na to liczyliśmy… Albo nawet jeszcze ciut lepszy.
Jak na gracza zdobywającego powyżej 30 punktów, zaskakująco dobrze wyglądała też postawa reprezentacyjnego debiutanta w defensywie. Harding nie przegrywał pojedynków jeden na jeden, dobrze utrzymywał pozycję twarzą do próbujących mijać go graczy i jasno pokazywał, że gdy rywale będą chcieli w niego celować swoimi akcjami, to wcale nie będzie im ułatwiał życia.
W ataku? Wiadomo – po tej stronie boiska Harding jest po prostu niesamowity. Już w pierwszej kwarcie z łatwością zdobył 10 punktów. Widać było, że szybko złapał nić porozumienia choćby z Mateuszem Ponitką. W dużej mierze z tego powodu nikt nie mógł mieć do niego pretensji o być może kilka zbyt pochopnych decyzji rzutowych z drugiej i trzeciej kwarty. Szczególnie, gdy w drodze do wyrównania osiągnięcia Jordana Loyda z meczu ze Słowenią, tych udanych zagrań było przecież zdecydowanie więcej.
Niektóre wręcz ośmieszające obronę rywali.
Powyższa akcja pokazała w jakich zagraniach nowy reprezentant Polski czuje się najlepiej. Im częściej dostawać będzie piłkę albo w ruchu, albo przynajmniej z możliwością natychmiastowego zaatakowania defensywy rywali – być może z jednoczesnym wymuszeniem zamiany krycia – tym większe problemy z zatrzymaniem go będą mieli obrońcy przeciwnika.
W poniedziałek Harding przetestuje z kolei defensywę Holandii. W czasach gry w Orlen Basket Lidze Yannick Franke nie dał się poznać jako dobry obrońca, ale już Charlon Kloof w tym elemencie przez lata uchodził za znacznie lepszego specjalistę. Jednak, czy w wieku 35 lat będzie w stanie ustać młodszemu o osiem lat Hardingowi?
Blask #4: Mało strat, dużo zbiórek
19 zbiórek w ataku i 7 strat – to na pewno były dwie statystyki, z których mógł być bardzo zadowolony trener Igor Milicić i wspomagający go asystenci. Polskim koszykarzom zdarzały się złe rzuty – wynikały zarówno ze złych decyzji, jak i źle wyegzekwowanych zagrywek. Dopóki jednak tak rzadko tracili piłki, a na atakowanej tablicy ich łupem padało ponad 40 procent zbiórek, to wiadomo było, że pomimo oporu rywali piątkowy mecz trudno będzie przegrać.
Sztaby szkoleniowe bardzo dużą uwagę przywiązują również do przełożenia własnych zbiórek ofensywnych na zdobycze punktowe. Także pod tym względem nasi zawodnicy stanęli na wysokości zadania – 19 ponowień akcji zamienionych na 26 zdobytych punktów to wynik bardzo dobry.
Niektóre z nich miały naprawdę duże znaczenie, jak choćby dwie zbiórki ofensywne i wynikające z tego punkty Tomasza Gielo w ostatnich 75 sekundach trzeciej kwarty, które zapewniły nam w miarę komfortowe, 9-punktowe prowadzenie przed ostatnią odsłoną spotkania.
Cień #1: Mały wkład rezerwowych
Gdy już w 13. minucie spotkania trener zespołu wykorzystuje pełną dwunastkę swoich zawodników, to przekaz do zespołu jest jasny – jestem dzisiaj gotowy grać grać szerokim składem, a ci z was, którzy będą wartością dodaną, otrzymają szansę na większe minuty.
Chociaż wierzymy w nasze umiejętności czytania w myślach Igora Milicicia, to tylko 13 zdobytych punktów i zaledwie 1 z 13 celnych rzutów z dystansu pokazują, że przynajmniej pod kątem ofensywnym nie był to udany występ siedmiu rezerwowych, którym przeciwko Austrii dał szansę gry szkoleniowiec polskiej reprezentacji. Bolały zwłaszcza pudła zza linii 6,75 metra. Graliśmy przecież w hali w Gdyni, w której na co dzień występują Jarosław Zyskowski, Jakub Garbacz i Kamil Łączyński, a z roli gospodarza pamiętają ją także Łukasz Kolenda i Przemysław Żołnierewicz.
Nic to w piątkowy wieczór nie pomogło. Przy tak źle ustawionych celownikach naszym rezerwowym pozostało zatem wykazanie się w innych elementach koszykarskiego rzemiosła. Chwaliliśmy już Tomasza Gielo za zbiórki – łącznie miał ich siedem. Bardzo efektownym blokiem popisał się z kolei Żołnierewicz, który w ten sposób w końcówce pierwszej kwarty zatrzymał kontrę Austriaków.
Cień #2: 70 minut Hardinga i Sokołowskiego
Słabsza niż można było oczekiwać postawa naszej ławki miała niestety bezpośrednie przełożenie na zwiększone minuty naszych liderów. O ile 27 spędzonych na parkiecie przez Mateusza Ponitkę wydaje się do zaakceptowania, to 34 Jerricka Hardinga i 36 Michała Sokołowskiego? Zdecydowanie za dużo!
Cała trójka wyglądała w meczu z Austrią znakomicie, jednak nikt nas nie przekona, że sztab szkoleniowy Polski przed meczem planował aż tak duże minuty naszych gwiazd. To na pewo nie było idealne rozwiązanie w kontekście czekającego naszą kadrę już w poniedziałek wyjazdowego meczu przeciwko Holandii.
Nasi kolejni rywale niespodziewanie wygrali w Rydze z Łotwą 86:78, a trenerowi Johannesowi Roijakkers udało się tego dokonać bez nadmiernego eksploatowania swoich liderów. Najwięcej, 31 minut spędził na parkiecie Nathan Kuta, który zdobył 17 punktów.
Cień #3: Brak współpracy Łączyńskiego z Olejniczakiem
Wybitny podający w akcjach dwójkowych i atletyczny, mocno rolujący środkowy, który w lidze włoskiej trafia z gry na 70-procentowej skuteczności – czy to nie jest materiał na ofensywny sukces? Niestety w meczu przeciwko Austrii dwójkowych akcji Kamila Łączyńskiego i Dominika Olejniczaka się nie doczekaliśmy. Powody były głównie dwa.
Po pierwsze, w związku z kontuzją Aleksandra Balcerowskiego, to właśnie Olejniczak awansował do roli podstawowego środkowego naszej reprezentacji i jego wspólne minuty z Łączyńskim były trochę utrudnione.
Po drugie, sam środkowy walczył w piątkowy wieczór nie tylko z rywalami, ale również z problemami z nadmiarem przewinień, z powodu których zagrał tylko 19 minut. Zaledwie dwie z nich były wspólne z Łączyńskim, jednak w tym fragmencie – na początku drugiej kwarty – polska ofensywa opierała się na Hardingu, a także próbach uruchomienia Jakuba Garbacza.
Sam Kamil Łączyński brak akcji dwójkowych z Olejniczakiem zrekompensował sobie częściowo akcją z Tomaszem Gielo, przy której upolował kolejną koszykarską ofiarę do puszczenia piłki pomiędzy jego nogami. Tym razem ten zaszczyt spotkał Ediego Patekara.
Cień #4: Słaba obrona na dystansie
Austriacy bardzo długo utrzymywali się w grze za sprawą wysokiej skuteczności w rzutach trzypunktowych. Ostatecznie wykorzystali 14 z 29 takich prób. To dużo. W prekwalifikacjach tylko raz zanotowali lepszy wynik w tym elemencie gry i było to w wybitnie jednostronnym (129:80) spotkaniu z Armenią, w którym trafili aż 22 z 33 rzutów zza linii 6,75 metra.
W pozostałych spotkaniach – choćby przeciwko Holandii – skuteczność była gorsza: od trzech do jedenastu celnych „trójek”.
Najwięcej krzywdy na dystansie zrobił nam Erol Ersek. Gracz niemieckiego Heildelbergu – z którym Legia Warszawa rywalizuje w Lidze Mistrzów – pięciokrotnie trafił z dystansu i zakończył spotkanie z dorobkiem 19 punktów. Być może byłoby ich nawet o kilka więcej, gdyby nie problemy z faulami, które ograniczyły jego występ do 26 minut.
Co można wywnioskować z powyższego klipu z trafieniami Austriaka? Na pewno widać, że obrona pola trzech sekund była dla naszej reprezentacji priorytetem w piątkowym spotkaniu, ale też akurat Ersek nie jest graczem, któremu powinno się zostawiać aż tyle miejsca. Praktycznie w każdej z tych pięciu sytuacji nie było przy nim obrońcy.
Zwłaszcza druga „trójka” Austriaka mogła też być po prostu błędem naszej defensywy. Michał Sokołowski udzielił bardzo głębokiej pomocy do rolującego pod kosz wysokiego, odpuszczając strzelca, gdy w lepszej pozycji pozycji do zejścia do środka był Tomasz Gielo.
To wszystko na pewno nasz sztab dokładnie przeanalizuje w kontekście poniedziałkowego meczu przeciwko Holandii. O słabej defensywie Franke już wspominaliśmy, ale jednocześnie jest to również wysokiej klasy łowca punktów, który przy dobrym dniu można nam wyrządzić sporo krzywdy. W meczu przeciwko Łotwie zdobył 13 punktów, chociaż trafił tylko dwie z siedmiu prób zza linii 6,75 metra.
Sztab naszej kadry ma nad czym myśleć i nad czym pracować przez najbliższe 48 godzin.